Zapomniane legendy: #6 JUST FONTAINE – szczęśliwa trzynastka

Już wiele razy powtarzałem, że najbardziej w pamięci kibiców zapisują się zawodnicy, którzy odegrali duże role w drodze po tytuł Mistrza Świata. Gdybyśmy mieli rozmawiać o piłkarzach francuskich, od razu na myśl przyszliby nam zapewne Zidane, Blanc, Barthez, Thuram, a z młodszej gwardii Mbappe, Griezmann czy Pogba. Oprócz tego Platini, bo jest jednym z najlepszych piłkarzy w historii, a poza tym mocno przypominał o sobie po karierze, pełniąc stanowisko prezydenta UEFA. Dziś oczywiście nie opowiem o żadnym z nich, a odświeżę zawodnika, który, choć jak Platini Mistrzem Świata nigdy nie został, to w historii Mundiali zapisał się osiągnięciem, będącym raczej nie do pobicie. Piłkarza, mającego w reprezentacji Francji więcej goli niż występów. Panie i Panowie, Mesdames et Messieurs, kolejnym bohaterem serii „Zapomniane Legendy” jest Just Fontaine.

Przypominam, że podcastu możecie słuchać w serwisach YouTube oraz Spotify na kanałach nabramkepl:

Just Fontaine urodził się 18 sierpnia 1933 roku w Marrakeszu, w Maroko, będącym wówczas pod francuskim protektoratem. Jego ojciec był Francuzem, a matka Hiszpanką. Właśnie z uwagi na pochodzenie swojej rodzicielki, mówiono do niego Justo. Gdy zainteresował się futbolem i ludzie wokół zaczęli dostrzegać, że ma w sobie to coś, spotkał się ze stanowczą reakcją swojego ojca. Ten kategorycznie zabraniał swojemu synowi grać w piłkę nożną, bo uważał ją za bardzo niebezpieczny sport i namawiał do szeroko pojętej lekkoatletyki oraz koszykówki. Umiejętności nabyte podczas uprawiania tych dyscyplin bardzo przydały się synowi podczas piłkarskiej kariery, bo, właśnie, postawił jednak na swoim i został piłkarzem. Zaczął od treningów w młodzieżowych drużynach z Marrakeszu, a jego pierwszym, oficjalnym klubem był nieistniejącym już Union Sportive Marocaine de Casablanca, w którym występował w latach 1950-1953. Później przeniósł się do Nicei, gdzie również zakotwiczył na trzy lata. Jeśli jego pobyt na Lazurowym Wybrzeżu porównalibyśmy do tortu, to słodką wisienką na jego szczycie z pewnością nazwalibyśmy Mistrzostwo Francji wywalczone w 1956 roku. Zaraz potem Justo związał się ze Stade de Reims. I to właśnie w Szampanii świętował swoje największe sukcesy klubowe oraz stworzył zabójczy duet z mającym polskie korzenie Raymondem Kopaszewskim. Fontaine wybitnie przyczynił się do dwóch tytułów Mistrza Francji, w 1958 i 1960 roku. Właśnie w sezonach 1957/58 i 1959/60 na jego głowie lądowała korona najlepszego strzelca rozgrywek. Nie inaczej było w Pucharze Europy w sezonie 1958/59. Prowadził swoją ekipę do wielkiego finału, gdzie Francuzi przegrali z 0:2 z wielkim Realem Madryt, w którym prym wiedli Alfredo di Stefano i… Raymond Kopa. Fontaine z 10 trafieniami został Królem Strzelców tej edycji zmagań. Zanim przedwcześnie zakończył swą piłkarską karierę, zdobył dla Reims 145 goli w zaledwie 152 występach.

To jednak nie na sukcesach klubowych, a na wyczynach reprezentacyjnych chcę się skupić przedstawiając biografię Fontaine’a.  W reprezentacji Francji zadebiutował 17 grudnia 1953 roku w starciu przeciwko Luksemburgowi na Parc des Princes w Paryżu. Trójkolorowi wygrali aż 8:0, a nasz bohater popisał się hat-trickiem. Dwudziestolatek pomyślał sobie wtedy zapewne, że doskonale wywiązał się ze swojego zadania i że kolejne powołania do kadry narodowej są tylko formalnością. Zgoła inne myśli kotłowały się jednak w głowie selekcjonerów. Dziś ciężko mieści się to w głowie, ale w składzie na mecz z Luksemburgiem, rozegranym w ramach eliminacji do Mistrzostw Świata 1954, znalazło się 11 debiutantów. Czterech z nich już nigdy później nie założyło reprezentacyjnej koszulki, Fontaine na swoją kolejną szansę czekał niemal trzy lata, do 11 listopada 1956 r. Wystąpił w wygranym 6:3 starciu przeciwko Belgii. Siedem miesięcy później zaliczył 90 minut w przegranym 0:2 towarzyskim spotkaniu z mocną jedenastką reprezentacji Węgier. W końcu nadszedł rok 1958. Bardzo ważny dla światowej piłki, bo w czerwcu w Szwecji odbywały się Mistrzostwa Świata. Do ich rozpoczęcia, w marcu i kwietniu, Fontaine zanotował kolejne dwa występy w narodowych barwach. Pięć meczów i cztery gole – właśnie tak prezentowały się jego reprezentacyjne statystyki przed ogłoszeniem powołań na turniej. Oprócz tego, jak wspomniałem wcześniej, był świeżo upieczonym Mistrzem Francji oraz zdecydowanie najlepszym snajperem spośród ligowców. Po koronę Króla Strzelców sięgnął mając na koncie aż 34 trafienia, o 11 więcej niż drugi w tej klasyfikacji Fernand Devlaminck. Mimo to nie był pewniakiem do wyjazdu na Mundial. Ostatecznie pojechał, ale miał być jedynie zmiennikiem Rene Bliarda. Pamiętajmy, że dekady temu nie było tak jak dzisiaj, że na wielki turniej jedzie ponad dwudziestu zawodników, z czego większość zapisuje się w protokołach meczowych choćby przez kilkuminutowy występ. Kiedyś trenerzy mieli żelazne jedenastki, w których rotowali tylko w przypadku kontuzji, a w trakcie spotkania nie można było przeprowadzać zmian. Dla naszego bohatera stało się więc jasne, że jedzie do Skandynawii pełnić rolę piłkarskiego statysty. W związku z tym postanowił korzystać z bogatych walorów naturalnych Szwecji i łączyć je ze swoim hobby, zatem zabrał ze sobą… wędkę. Piłka jest jednak przewrotna. Na jednym z treningów Bliard doznał kontuzji, wobec czego zrobiło się miejsce dla Justo. Jego też jednak dopadł drobny pech. Podczas przygotowań do inaugurującego starcia tak mocno uszkodził swoje buty, że te nie nadawały się do użytku. W związku z tym, że każdy zawodnik dysponował jedynie jedną parą obuwia, drobny pech w momencie przeobraził się w poważny problem. Na szczęście rezerwowy Stephane Bruey miał ten sam rozmiar stopy, zatem pożyczył korki swojemu koledze. Fontaine żartował po latach:

„W Szwecji szło mi tak dobrze, bo jednymi butami sterowały dwa umysły – mój i Bruey’a”.

Francuzi przez nikogo nie byli brani za jednych z faworytów czempionatu. Dla wielu stanowili gromadkę przeciętnych piłkarzy biegających u boku jedynego wielkiego – Raymonda Kopy. Grupowe zmagania rozpoczęli od meczu z Paragwajem. Wygrali 7:3, a Fontaine popisał się hat-trickiem. Sam stwierdził:

„Nikt mnie nie znał, nie spodziewano się, że zagram. Dzięki temu było mi łatwiej”.

Ok, można się zgodzić, jednak trzy gole zdobyte w swoim pierwszym meczu powinny dać konkurencji do myślenia, że jednak warto uważać na zawodnika, którego wcześniej znano tylko we Francji, prawda? Tymczasem w drugim starciu Fontaine ustrzelił dublet. O tym, że wyrasta na niespodziewaną gwiazdę piłkarskich zmagań nie zmieniał fakt, że Trójkolorowi przegrali 2:3 z Jugosławią. O wyjście z grupy zagrali ze Szkocją. Wygrali 2:1 i chyba nie muszę mówić, kto zdobył jedną z bramek. Ćwierćfinał przeciwko Irlandii Północnej był jednostronnym widowiskiem. Zwycięstwo 4:0 zapewniło Francji przepustkę do najlepszej czwórki turnieju, a Fontaine dopisał do swojego dorobku dwa kolejne trafienia. Starcie o wielki finał zapowiadało się wręcz smakowicie…

Francuzi prezentowali bardzo dobrą, efektowną i, co najważniejsze, efektywną piłkę, jednak gdy na placu boju zostały cztery najlepsze ekipy, na jej drodze po złoto stanęła ta najbardziej magiczna, Brazylia. Canarinhos nigdy wcześniej nie mieli tak dobrej drużyny jak właśnie w 1958 roku. W całym bogatym gwiazdozbiorze trenera Vicente Feoli najjaśniej świeciły gwiazdy młodych gniewnych, Pelego i Garrinchy. Już w drugiej minucie przybyszy z Ameryki Południowej na prowadzenie wyprowadził Vava, jednak na jego trafienie szybko odpowiedział Fontaine. Minęło pół godziny gry, gdy po raz drugi na listę strzelców wpisał się Vava, a sto osiemdziesiąt sekund później ten sam zawodnik wszedł bezpardonowo w nogi swojego rywala, Roberta Jonqueta. Uraz okazał się tak bolesny i tak dotkliwy, że defensor nie był w stanie podnieść się z murawy. Przypominam, że jesteśmy w czasach, gdy zmiany podczas meczu były niedozwolone, zatem w przerwie otrzymał zastrzyk z silnym lekiem przeciwbólowym i drugą połowę przestał, dosłownie przestał, cierpiąc przy linii bocznej od jej wewnętrznej strony. Okazało się, że miał złamaną kość strzałkową. Grający zatem na dobrą sprawę w dziesiątkę Francuzi nie byli w stanie przeciwstawić się sile Brazylijczyków. Finalnie przegrali 2:5 i przed powrotem do kraju mieli stoczyć bój o trzecie miejsce.

Przed małym finałem, przeciwko Republice Federalnej Niemiec, licznik Fontaine’a wskazywał dziewięć bramek. Mundialowy rekord liczby goli strzelonych przez jednego zawodnika na jednym czempionacie wynosił wówczas 11 trafień i od czterech lat należał do Sándora Kocsisa. Patrząc na to, jaką formę w Szwecji prezentował Francuz, istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że wyczyn Węgra zostanie poprawiony. No i oczywiście tak się stało. Piłkarze znad Loary pokonali Zachodnie Niemcy 6:3, a Fontaine na listę strzelców wpisał się aż czterokrotnie. Został Królem Strzelców imprezy z finalną liczbą 13 trafień na koncie. Osiem z nich zdobył po uderzeniach prawą nogą, cztery po strzałach lewą nogą, a jedną po skutecznej główce. Strzelanie goli na czempionacie było dla niego równie naturalne jak oddychanie. I choć niepodważalnie najjaśniejszymi gwiazdami szwedzkiego turnieju byli Pele oraz Garrincha, Fontaine zapisał się na kartach historii futbolu wielkimi, złotymi zgłoskami. W klasyfikacji strzelców Mundialu 1958 konkurencję pozostawił daleko w tyle. Będący ex aequo na drugim miejscu tego rankingu Pele i Helmut Rahn, w Szwecji trafiali po sześć razy. Oczywiście to nie wszystko. Choć zagrał tylko na jednym czempionacie, wciąż utrzymuje się na wysokiej, czwartej lokacie w klasyfikacji najlepszych goleadorów w historii Mistrzostw Świata. Podium tworzą, patrząc od jego najniższego stopnia, Gerd Muller z 14, brazylijski Ronaldo z 15 i Miroslav Klose z 16 trafieniami. Nadmienię, że Muller brał udział w dwóch, a Ronaldo i Klose w czterech turniejach o najcenniejsze piłkarskie trofeum. Fontaine na czempionacie w 1958 roku w sześciu rozegranych meczach oddał zaledwie 18 strzałów. Aż po 13 z nich piłka znalazła drogę do siatki. Dwa razy trafiła w poprzeczkę. O tym, dlaczego Francuz nie wziął udziału w kolejnych Mundialach, dowiecie się za kilka minut. Teraz podkreślę, że w Szwecji bicie rekordu nie stało się jego obsesją. W 27. minucie wspomnianego już starcia o trzecie miejsce przeciwko RFN, Francuzom został przyznany rzut karny. W tym czasie było 1:1, a nasz bohater miał na koncie 10 turniejowych trafień. Zapewne zgodzimy się, że logika nakazuje, by to on wykonywał jedenastkę. Przecież w przypadku jej wykorzystania zrównałby się z dorobkiem Kocsisa sprzed czterech lat. Mimo to nie podszedł do wapna, zostawił piłkę Raymondowi Kopie. Jak już wiecie, w dalszej części meczu z nawiązką pobił rekord Węgra. W internecie bardzo łatwo znaleźć wszystkie jego trafienia z Mundialu 1958. Uwagę zwracają przede wszystkim jego przyspieszenie i szybkość, dzięki którym łatwo uciekał swoim rywalom, oraz szeroki repertuar wykańczania dogodnych sytuacji.

Po Mundialu w klubie nadal nie zawodził i prezentował znakomitą skuteczność. Już wcześniej powiedziałem, że w 1959 roku prowadził Stade de Reims do finału Pucharu Europy, a rok później po Mistrzostwo Francji. Wchodził w najlepszy wiek dla piłkarza, gdy jego kariera w bolesny sposób została wstrzymana, a finalnie zastopowana. Podczas meczu z Sochaux w 1960 roku atak rywala okazał się tak bezpardonowy, że lewa noga Justo została złamana w dwóch miejscach – w goleni i kości strzałkowej. Pauzował dziewięć miesięcy i po powrocie wciąż odczuwał skutki kontuzji. Grał znacznie mniej, a gdy uraz odnowił się bez udziału żadnego przeciwnika, postanowił, w wieku 28 lat, zakończyć piłkarską karierę. Jego reprezentacyjne liczby zatrzymały się na 21 występach i 30 strzelonych golach.

Po latach Raymond Kopa powiedział:

„Justo był napastnikiem, który najlepiej pasował do mojego stylu gry. Dokładnie wiedział, co robię i mogłem być pewien, że znajdę go na końcu jednego z moich dryblingów”.

Fontaine miał na siebie plan po przedwczesnym zakończeniu kariery. Kursy trenerskie ukończył z wyróżnieniem, jednak początkowo wcale nie skupiał się na trenerce. W listopadzie 1961 roku wraz z kameruńskim piłkarzem, Eugènem N’Jo Léą oraz prawnikiem Jacquesem Bertrandem założyli Francuski Związek Zawodowych Piłkarzy. Sytuacja zawodników na przełomie lat 50. i 60. XX wieku była nie do pozazdroszczenia. Nie dość, że zgarniali marne pieniądze, to tak de facto nie mogli decydować o swoim losie. Mieli związane ręce, bo o wszystkim, zwłaszcza o tym, kiedy i gdzie zostaną sprzedani, decydował klub, który był posiadaczem ich kart zawodniczych. Fontaine ze wspólnikami mocno przyczynili się do tego, by jego koledzy po fachu nie byli, jak mawiał sam Kopa, traktowani jak niewolnicy.
W końcu został trenerem i od razu wrzucono go na bardzo głęboką wodę. W 1967 roku wpływowy miliarder, Jean-Baptiste Doumeng, komunista, który dorobił się majątku na transakcjach z Rosją, wymusił na francuskim związku piłkarskim, by stery pierwszej reprezentacji Francji przejął właśnie Just Fontaine. Włodarze przystali na to z ogromną niechęcią, bo nie byli jego fanami. Nie podobała im się wciąż ogromna popularność byłego napastnika, jego cięty język oraz opisywanie otaczającego go świata tak, jak wygląda. Na stanowisku utrzymał się zatem tylko na dwa mecze. Oba przegrane, 1:2 z Rumunią oraz 2:4 ze Związkiem Radzieckim. Porażki były dla związku dobrym argumentem, by zwolnić trenera. Mówiło się zresztą, że zawodnicy byli namawiani przez działaczy do przegrania tych spotkań. Kilka lat później Justo prowadził, bez większych sukcesów, Paris Saint Germain, FC Toulouse oraz reprezentację Maroka. Dziś, a nagrywam te słowa w grudniu 2021 roku, ma 88 lat i wiedzie spokojne życie starszego pana w Tuluzie. Mieszka pod numerem 13, bo właśnie tak władze miejskie uczciły jego szczęśliwą trzynastkę z 1958 roku.
Czasami porównujemy dzisiejszą piłkę nożną do piłki sprzed kilkudziesięciu lat. Patrząc, jak bardzo futbol ewoluował na przestrzeni kilku dekad, nie ma sensu zastanawiać się, czy np. Brazylia Neymara pokonałaby Brazylię Pelego i Garrinchy, bo różnic jest tak wiele, że na dobrą sprawę można stwierdzić, że dzisiejsi piłkarze uprawiają zgoła inną dyscyplinę sportu niż ich wielcy poprzednicy. Kilkadziesiąt lat temu w meczach padało znacznie więcej goli, wobec czego możemy mieć mylne wrażenie, że wówczas o indywidualne osiągnięcia strzeleckie było znacznie łatwiej. Po Mundialu 2002 sam Fontaine zaprzeczył temu stwierdzeniu, mówiąc:

„Kiedyś wszystko było znacznie bardziej skomplikowane niż dzisiaj. Problemy z dojazdami na mecze, ba, sama długość tych podróży robiła swoje. Do tego wszechobecna amatorszczyzna organizacyjna. W Szwecji nie miałem przecież nawet własnych butów! Selekcja i konkurencja były większe, w 1958 roku na Mundial mogło pojechać tylko 16 drużyn, dziś aż 32. Ronaldo, Król Strzelców z Korei i Japonii, grał i strzelał przeciwko takim zespołom jak Chiny i Kostaryka. I nie zapominajmy o najważniejszej sprawie – sędziowie chronią dziś napastników o wiele bardziej niż za moich czasów. 13 goli to ogromna suma. Pobicie mojego rekordu? Nie sądzę, żeby było to kiedykolwiek możliwe”.

Zgadzam się, nie sądzę, by ktoś kiedyś zbliżył się do rekordu Francuza. W kraju nad Loarą można co jakiś czas usłyszeć pewien żart. Nie jest on najwyższych lotów, ale dobrze oddaje, że sami rodacy najlepszego strzelca w jednej edycji Mistrzostw Świata wątpią w to, by osiągnięcie ich super strzelca zostało poprawione. Przytoczę ten żart:

Uwolniona z pokrywających ją zwojów mumia pyta zaraz po otwarciu oczu:

-Czy pobito już rekord Fontaine’a?

W odpowiedzi usłyszała:

-Nie, choć wieki już przeminęły.

Facebook Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *