Reprezentacja jednego artysty

Triumfy reprezentacji narodowych pamiętamy znacznie lepiej niż triumfy drużyn klubowych. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego wybitny piłkarz musi osiągnąć sukces z reprezentacją swojego kraju, by zostać zapamiętanym jako jeden z największych w historii? Którzy zawodnicy nie mieli lub nie mają szans na zawojowanie świata z drużyną narodową?

Wielkość piłkarza jest mierzona przede wszystkim osiągniętymi przez niego sukcesami. Sukcesami indywidualnymi i drużynowymi. Największą imprezą piłkarską na świecie są oczywiście Mistrzostwa Świata. Triumfy na tym turnieju są zapamiętywane przez ludzi szczególnie, znacznie bardziej niż wygranie Ligi Mistrzów i innych, prestiżowych przecież, pucharów kontynentalnych. Wynika to z prostej rzeczy. Widz ma do czynienia z piłką klubową na co dzień. Zwycięzca Champions League jest wyłaniany bardzo często, bo raz do roku, a sympatia wielu osób skacze z klubu na klub, w zależności od bieżącej dyspozycji ekip. Znaczna część odbiorców jest znudzona piłkarskimi wtorkami i środami, mimo faktu, że mają przyjemność obserwować najlepszych piłkarzy z najlepszych klubów świata. Z Mistrzostwami Świata sprawy mają się zupełnie inaczej. Po pierwsze, do swojej reprezentacji jesteśmy przywiązani przez całe życie. Chcemy ją oglądać, jesteśmy z nią związani, rozpiera nas duma, gdy rodacy rozsławiają nasz kraj na arenie międzypaństwowej. Znacie zapewne ludzi, którzy obecnie narzekają na polskich piłkarzy, polską reprezentację, a w czerwcu zajmą pierwszy rząd przed telewizorem. Po drugie, impreza odbywa się stosunkowo rzadko, bo co cztery lata. W przeciwieństwie do rozgrywek klubowych, Mundial skumulowany jest nie w dziewięciu, a zaledwie w jednym miesiącu. Dla zapaleńców jest to miesiąc wyjęty z życia, ale trzeba podkreślić, że wyjęty dla wspaniałych emocji i pięknych wspomnień. Nie oszukujmy się – w okresie międzymundialowym przez trzy i pół roku rozmawia się o poprzednim turnieju, a dopiero ostatnie sześć miesięcy zostaje poświęcone nadchodzącym rozgrywkom. Po trzecie, diametralne i najważniejsze. Simon Kuper i Stefan Szymański wspominają o tym w Futbonomii (recenzja). Mistrzostwa Świata są czasem zmniejszonej liczby samobójstw, masowych wyleczeń z depresji, otwarcia na świat. Co ciekawe, nie wynika to stricte z wyników ukochanej reprezentacji. Podczas tego turnieju ludzie się integrują, wychodzą z domów, wspólnie oglądają mecze. Z tego wszystkiego wzrasta u nich poczucie własnej wartości i świadomość, że człowiek jest zwierzęciem stadnym, potrzebującym towarzystwa.
Żadna sportowa impreza nie równa się z Mundialami pod kątem liczby odbiorców. Biorąc pod uwagę powyższe fakty oraz legendy, w które obrasta każdy turniej o piłkarski prym na świecie, nie dziwi, że najwięksi piłkarze w historii pamiętani są przede wszystkim ze spektakularnych występów i osiągnięć w narodowych, a nie klubowych barwach. Myślisz Puskas, mówisz złota jedenastka. Myślisz Cruijff, mówisz mechaniczna pomarańcza. Myślisz Pele, mówisz trzy Mistrzostwa Świata. Myślisz Maradona, mówisz ręka boga. Mało kto pamięta o ich wielkich triumfach klubowych, liczy się przede wszystkim to, co osiągnęli ze swoimi reprezentacjami. Nie bez powodu mówi się, że jeśli ktoś chce zostać naprawdę wielkim piłkarzem, piłkarską wizytówką, historią wspominaną nawet po upływie dziesiątek lat, musi osiągnąć sukces z reprezentacją. A już ustaliliśmy, że sukcesy reprezentacyjne najbardziej zapamiętujemy dzięki magicznej postawie na Mundialu.
Wielu wybitnym piłkarzom nigdy nie będzie dane osiągać sukcesów ze swoją reprezentacją. Jak wiadomo (choć w ostatnich latach staje się to mniej oczywiste), narodowości, tak jak rodziny, się nie wybiera. Poniżej przedstawimy kilkunastu piłkarzy, świeżych piłkarzy, jeszcze grających lub nie tak dawno grających, którzy odnieśli i odnoszą szereg sukcesów ze swoimi klubami, przerastają co najmniej o dwie głowy swoją drużynę narodową, a nigdy nie będą mogli poszczycić się wielkimi osiągnięciami na polu reprezentacyjnym. Nie chcemy wsadzać wszystkich do jednego wora, więc podzieliliśmy ich na trzy grupy.

Wielcy z piłkarskich prowincji

Dzięki wielu z nich dowiadujemy się o istnieniu państw, które reprezentują. Państw znaczących w piłce nożnej mniej więcej tyle, ile Robert Burneika w MMA. W swoich krajach mają status zbawicieli, królów, bogów. Ciągną swoich znacznie słabszych kolegów w górę, by nawiązywać równą walkę ze znacznie bardziej mocarnymi krajami. To zadanie jest jednak bardziej niewykonalne od jedzenia zupy widelcem.
Pierre-Emerick Aubameyang prowadzi zacięte boje z Robertem Lewandowskim o tytuł najlepszej strzelby w Bundeslidze. W ubiegłym sezonie zdobył 31 goli i na ostatniej prostej wyścigu zostawił naszego kapitana za swoimi plecami. W Europie gra z najlepszymi. Bundesliga konfrontuje go z Mistrzami Świata, jeszcze większe nazwiska spotyka w Lidze Mistrzów. Co ważne, w jednym i drugim towarzystwie jego gwiazda świeci bardzo jasno. Później wyjeżdża na zgrupowanie do Gabonu, gdzie spotyka się m. in. z Aaronem Appindangoye, Randalem Oto’o, Stevym Nzambe. Wszyscy wpatrują się w niego jak w obrazek. Z kadrą grywa na Pucharze Narodów Afryki, ale to chyba maksimum, na co stać Pantery. Został pierwszym Gabończykiem w historii z tytułem najlepszego piłkarza Afryki. Rodacy są mu wdzięczni, że mimo możliwości reprezentowania Francji lub Włoch, wybrał grę dla drużyny z Czarnego Lądu. Sam często podkreśla:

Chciałbym być wzorem do naśladowania dla mojego kraju i całej Afryki. Najlepszą rzeczą, jaką mógłbym osiągnąć, to uszczęśliwienie ludzi w Gabonie. Moim marzeniem jest grać na Mistrzostwach Świata z Gabonem.

Marzenia się spełniają, ale akurat to wydaje się niemal niemożliwe do zrealizowania.

fot. goal.com

Jego kolegą w Borussii Dortmund był kolejny gracz z naszej listy, Henrikh Mkhitaryan. Armeńczyk grał pierwsze skrzypce w ekipie z Zagłębia Ruhry, co spowodowało, że obecnie pisze swoją historię w teatrze marzeń, jak zwykło mawiać się na Old Trafford. Piłkarz Manchesteru United jest zdecydowanie najlepszym zawodnikiem w historii reprezentacji Armenii. Gra na pozycji pomocnika, co nie przeszkodziło mu, by stać się strzelcem (25 goli). To głównie dzięki niemu reprezentacja z III ligi europejskiej zanotowała w ostatnich latach kilka spektakularnych, jak na swoje możliwości, rezultatów. To właśnie Micki prowadził swój zespół do wyjazdowych triumfów nad Słowacją (4:0), Danią (4:0), czy remisu z Włochami w Neapolu (2:2). Ponadto zaliczył hat-tricka w wygranym 7:1 meczu z Gwatemalą. Armenia nigdy wcześniej, i póki co nigdy później, nie ograła nikogo tak wysoko. Mkhitaryan jest żywym skarbem, skarbem, który spokojnie łapałby się do składu czołowych reprezentacji świata. Nie ma szans na sukcesy w barwach swojej ojczyzny, gdzie miarą przyzwoitego osiągnięcia jest dobry wynik przeciwko silniejszej drużynie.
Szlaki na Old Trafford przecierał mu reprezentant Trynidadu i Tobago, Dwight Yorke. Jako jedyny z niniejszej grupy brał udział w Mistrzostwach Świata. W barwach czterech klubów rozegrał ponad 300 spotkań w Premier League. Zdecydowanie najlepiej prezentował się w sezonie 1998/99. Z Manchesterem United wygrał Ligę Mistrzów, wywalczył Mistrzostwo (jedno ze swoich trzech) i Puchar Anglii. Indywidualnie został królem strzelców Champions League i Premier League, a ponadto wybrano go najlepszym zawodnikiem ligi angielskiej. To wszystko osiągnął piłkarz z kraju z prawie dwa razy mniejszą populacją od Warszawy. W 2005 roku Leo Beenhakker dokonał niebywałego sukcesu, wprowadzając na niemiecki czempionat maleńkie państewko z Ameryki Południowej. Pomimo wielkich osiągnięć klubowych, Mundial w 2006 roku jest zapewne najmilszym wspomnieniem z kariery Yorke’a, choć razem z kolegami odpadł już po fazie grupowej. Niemałą niespodzianką był bezbramkowy remis ze Szwecją, po którym świat choć na moment zakochał się w walecznych piłkarzach byłego selekcjonera reprezentacji Polski.

fot. insidethegames.biz

Nieco wcześniej niż Yorke, kibiców na całym świecie czarował George Weah. Wystarczyło mu nieco ponad 100 spotkań w koszulce Milanu, by fanatycy Rossonerich wymieniali go w gronie legend swojego klubu. Patrząc na radość i finezję w jego grze, nie dało się nie zawiesić na nim oczu. Jako pierwszy i jedyny jak do tej pory piłkarz z Afryki zdobył Złotą Piłkę. Miało to miejsce w 1995 roku. Do dziś, mimo piłkarskiego czaru prezentowanego przez Weah, można usłyszeć głosy, że nagroda była pokłosiem walki FIFA z rasizmem, którego ofiarą padali głównie zawodnicy z Czarnego Lądu. Dziewięć lat później Pele umieścił Liberyjczyka na prestiżowej liście FIFA 100. Czego zabrakło do pełni szczęścia? Oczywiście, tak jak w przypadku innych wymienionych tutaj piłkarzy, sukcesów z reprezentacją. A o nie było bardzo trudno, biorąc pod uwagę, że reprezentował słabiutką Liberię. Przez całą piłkarską karierę działał na rzecz pochłoniętej wojną domową ojczyzny. Głównie dzięki niemu reprezentacja wystartowała w eliminacjach do Mistrzostw Świata 1998. Choć była praktycznie bez szans, jej eliminacyjne pojedynki dodawały społeczeństwu wiele radości i były odskocznią od szarości dnia codziennego. O tym, że w Liberii był i jest kimś więcej niż tylko piłkarzem, najlepiej świadczy fakt, że końcem ubiegłego roku wygrał wybory prezydenckie. Będąc jeszcze zawodowym piłkarzem, mówił:

Wiem, że mam udaną karierę, udane życie. Gdybym siadał i myślał tylko o sobie, byłoby to niesprawiedliwe i bardzo samolubne. Wszystko, co robię w moim życiu, ma przynosić korzyści mojemu ludowi.

Ostatni piłkarz z tej grupy pochodzi co prawda z państwa wysoko rozwiniętego gospodarczo, jednak znacznie bardziej promującego sporty zimowe aniżeli piłkę nożną. Najlepszym w historii zawodnikiem reprezentacji Finlandii był bez dwóch zdań Jari Litmanen. Niejeden medalista Mistrzostw Świata mógłby pozazdrościć mu CV. Wśród byłych pracodawców są m. in. trzy wielkie drużyny – Ajax, Barcelona i Liverpool. Największe sukcesy świętował w klubie z Amsterdamu. Pięć tytułów mistrzowskich, trzy Puchary i trzy Superpuchary Holandii oraz triumf w Lidze Mistrzów w sezonie 1994/95. Co więcej, Litmanen został królem strzelców tych rozgrywek. Jego znakomity sezon został dostrzeżony w ojczyźnie. W 1995 roku wygrał plebiscyt na sportowca roku w Finlandii. Biorąc pod uwagę, że zdecydowana większość jego rodaków traktuje futbol nieco po macoszemu, jest to naprawdę nie lada wyczyn. Tak jak jemu można zazdrościć kariery klubowej, tak on zazdrości wszystkim, którzy mieli okazję pojechać na Mistrzostwa Świata. W jego przypadku było to niemożliwe. Finlandia nie dysponowała zawodnikami mogącymi pomóc Litmanenowi w osiągnięciu historycznego awansu na Mundial. Na pocieszenie pozostają mu rankingi. Jest najlepszym strzelcem swojego zespołu narodowego (32 gole), rekordzistą pod względem występów (137), a do tego wzorem dla tysięcy młodych fińskich zawodników.

fot. dr.dk

Urodzeni w niewłaściwej epoce

Tak naprawdę porównywanie epok nieco mija się z celem. Porównywać więc nie będziemy. Czterdzieści lat temu grało się zupełnie inaczej niż czterdzieści lat wcześniej i jeszcze inaczej niż dzisiaj. Inny byłe też pieniądze. Orły Górskiego chciałyby takich pieniędzy, jakie dziś zarabiają kadrowicze Adama Nawałki, a kadrowicze Adama Nawałki takich sukcesów, jakie kiedyś osiągały Orły Górskiego. Co najmniej kilkunastu piłkarzy ze światowego topu reprezentuje kraje, które w przeszłości świętowały sukcesy na Mistrzostwach Świata. Dziś jest zupełnie inaczej. Co prawda kwalifikują się na turnieje, ale nie osiągają rezultatów godnych wielkości swojej największej gwiazdy.
Były król strzelców Pucharu UEFA i Premier League, wybierany na zawodnika roku w takich ekipach jak Fulham, Monaco, Tottenham, urodził się około 10 lat za późno. Kiedy na Mundialu w Stanach Zjednoczonych Hristo Stoichkov prowadził reprezentację Bułgarii do półfinału, Dimitar Berbatov miał dopiero 13 lat. Osiągnięcie podopiecznych Dimitara Peneva rozanieliło całą ojczyznę, pewną, że w niedalekiej przyszłości będzie świętować jeszcze większe triumfy. Tymczasem z roku na rok było tylko gorzej. Mistrzostwa Świata 1998 oraz EURO 1996 i 2004 zakończyły się dla nich w fazie grupowej. Były napastnik m. in. Manchesteru United załapał się jedynie na turniej w Portugalii. Nie był w stanie w pojedynkę zbawić swojej reprezentacji. Podczas gdy wiele znakomitych drużyn narodowych miało w swojej linii ataku prawdziwą posuchę, słabiutcy Bułgarzy wystawiali snajpera z wielkim wyrachowaniem i zabójczym instynktem strzeleckim. Wraz z Hristo Bonevem jest najskuteczniejszym strzelcem swojej drużyny narodowej (po 48 goli).

fot. eurosport.com

Zapewne każdy widział filmik zza bramki Grzegorza Szamotulskiego z meczu Jagiellonia Białystok – Korona Kielce. Rozwścieczony golkiper przyjezdnych wykrzykiwał głośne i soczyste: “kurwa, no sam tu jestem!”. W podobnym tonie w wielu meczach austriackiej kadry narodowej mógłby krzyczeć David Alaba. Jeden z najbardziej wszechstronnych zawodników na świecie jest gorącym materiałem na rynku transferowym już od co najmniej kilku lat. Nawet gdy obniży loty, nie brakuje chętnych na jego pozyskanie. Jemu tymczasem jest dobrze w Bawarii. To właśnie Bayern Monachium, bardziej niż obecna kadra Austrii, przypomina wielki Wunderteam Hugo Meisla z lat trzydziestych poprzedniego stulecia. Czwarte miejsce na Mundialu 1934 zostało w Wiedniu przyjęte jako porażka. Dwadzieścia lat później w Szwajcarii Austriacy wywalczyli trzecie miejsce. Czasy mocno się zmieniły. Dzisiaj większość rodaków Alaby wyszłaby z domu po samym awansie na Mistrzostwa Świata. Tego nie było już od 20 lat. Stanu austriackiej piłki nie zmienił awans na Mistrzostwa Europy w 2016 roku, gdzie ekipa Marcela Kollera zajęła ostatnie miejsce w swojej grupie i jako jedyna nie awansowała do 1/8 finału. Jeszcze stosunkowo młody Alaba (26 lat) jest jednym z najbardziej doświadczonych i zdecydowanie najlepszym zawodnikiem swojej reprezentacji. Sukcesów klubowych ma co niemiara i wszystko wskazuje na to, że niebawem przyjdą kolejne. Zapewne większość z nich zamieniłby na występ na Mundialu.
Kilka lat temu na treningu Milanu doszło do ciekawej konfrontacji między gwiazdą San Siro a jednym z młodych zawodników. Młokos nie angażował się zbytnio w grę, nie walczył należycie, zatem gwiazdor podszedł i wyszeptał mu na ucho: Wracaj do domu i zapisz sobie w pamiętniku, że trenowałeś dzisiaj ze Zlatanem, bo myślę, że kolejnej takiej szansy mieć już nie będziesz. Zlatan Ibrahimović, bezkonkurencyjnie jeden z najbarwniejszych zawodników ostatnich 15 lat i niewątpliwie jeden z najlepszych piłkarzy na świecie, przez pewien czas występował w reprezentacji Szwecji z zawodnikiem swojego pokroju. Przód Ibrahimović – Henrik Larsson robił wrażenie na każdym przeciwniku. Ale nawet w dwójkę nie potrafili udźwignąć niebiesko-żółtego wózka. Na Mundialach w 2002 i 2006 roku Szwedzi odpadali już po fazie grupowej. Mizeria, patrząc zwłaszcza na sukcesy z przeszłości (drugie miejsce na Mundialu 1958, trzecie 1950 r. i 1994 r.). Po odejściu Larssona było jeszcze gorzej. Sam Ibra nie był w stanie wprowadzić swojej drużyny na Mistrzostwa. Jak na ironię, po zakończeniu przez niego kariery reprezentacyjnej, szwedzki zespół awansował na mistrzowski turniej w Rosji.

fot. telegraph.co.uk

Na pytanie, czy Robert Lewandowski jest lepszym piłkarzem niż Zbigniew Boniek, sam zainteresowany odpowiedział: pomidor. Później wytłumaczył, że jeśli tylko Lewy będzie mógł powiesić na ścianie medal Mistrzostw Świata, bez dwóch zdań uzna, że jest większym zawodnikiem niż obecny prezes PZPN. Stańmy na moment twardo na ziemi. Awansowaliśmy na Mistrzostwa Europy we Francji, gdzie dotarliśmy do ćwierćfinału, w czerwcu byliśmy na Mundialu. Nie przesadzajmy z porównywaniem obecnej reprezentacji do reprezentacji z 1974 czy z 1982 roku, co miało miejsce zwłaszcza po turnieju we Francji. Do tego jeszcze bardzo daleko. Lewandowski pcha nas do przodu, to niewątpliwe. Zdajmy sobie sprawę, w którym miejscu bylibyśmy, gdyby nie jego gole, jego gra, jego wpływ na drużynę. W piłce klubowej wszedł na planetę dla zawodników międzygalaktycznych i dzieli ją z Messim, Cristiano Ronaldo, Neymarem. Aby rzeczywiście im dorównać, musi osiągnąć coś niebywałego z reprezentacją. I nie chodzi tu o ćwierćfinał EURO, bo dla piłkarzy pokroju Lewego jest to żadne osiągnięcie. Debatując o potędze naszej piłki weźmy również pod uwagę, że dla Lewandowskiego tegoroczne Mistrzostwa Świata były pierwszymi w karierze, a w sierpniu skończył już 30 lat.

fot. laczynaspilka.pl

Wybitni bez perspektyw

Trzecią grupę stanowią piłkarze pochodzący z krajów, które w piłkę grać potrafią, ale nie na takim poziomie, by pochwalić się osiągnięciami choć trochę zbliżonymi do sukcesów swojej największej gwiazdy.
Na pierwszy ogień pójdzie dwóch Czerwonych Diabłów z Manchesteru. Ryan GiggsRoy Keane grali ze sobą w United przez 12 lat, będąc przez cały czas niezwykle ważnymi elementami maszyny Alexa Fergusona. Dokładali swoje solidne cegły w budowie wielkich sukcesów, takich jak Mistrzostwa Anglii i triumfy w Lidze Mistrzów. Przez lata Manchester United był uznawany za najlepszą klubową drużynę na świecie. Giggs spędził na Old Trafford 24 sezony, stając się rekordzistą klubu m. in. pod kątem liczby występów w czerwonej koszulce. Walijczyk zaliczył ich 794. Wszystko co dobre w piłce, zarówno dla niego jak i dla Keane’a, kończyło się wraz z wyjazdem z Manchesteru na zgrupowania swoich drużyn narodowych. Walijczycy tylko raz w swojej historii zdołali zakwalifikować się na Mistrzostwa Świata. Było to na długo przed narodzinami Giggsa, w 1958 roku. Jej największy piłkarz nawet nie był bliski wyjazdu na Mundial. W 2002 roku kosztem Walii do Korei poleciała reprezentacja Polski. Co ciekawe, Giggs zaliczył w narodowych barwach jedynie 62 mecze. Dorobek bardzo kiepski, jak na gracza takiego pokroju. Na Mistrzostwa Świata, w dodatku dwukrotnie, zdołał za to pojechać Keane. Jego Irlandia w 1994 i 2002 roku odpadała w 1/8 finału. Na turnieju w Azji Keane jednak nie zagrał, bo chwilę wcześniej skonfliktował się ze szkoleniowcem, Mickiem McCarthy.

fot. the42.ie

Sparowaliśmy dwóch byłych piłkarzy Manchesteru, nic zatem nie stoi na przeszkodzie, by sparować także dwóch zawodników z przeszłością w Chelsea. Co prawda Andrij Szewczenko nie zrobił na Stamford Bridge tak zawrotnej kariery jak Didier Drogba, ale w ogólnym rozrachunku ciężko wskazać, który z nich był lepszym napastnikiem. Prawdziwi goleadorzy, siejący nie lada postrach w polu karnym każdej drużyny, przeciwko której występowali. Ten pierwszy ma na swoim koncie Mistrzostwo Włoch, Ligę Mistrzów, Złotą Piłkę z 2004 roku. Tak jak wspomniany wcześniej Weah, widnieje na liście FIFA 100. Drogba cztery razy świętował z Chelsea Mistrzostwo Anglii, dwukrotnie zdobywał tytuł najlepszego strzelca Premier League, wygrał Champions League. Obydwaj byli i nadal są wręcz wysławiani w swoich krajach. Pomijając fakt czynów dla dobra ojczyzny (Drogba stawia w WKS szpitale, Szewczenko zabierał głos w sprawie demokracji i niezależności Ukrainy), bardzo zawyżali poziom drużyn narodowych. Szewa dosłownie wyszarpał za uszy swoją reprezentację na historyczny, pierwszy w historii Ukrainy, Mundial. Głównie dzięki jego dyspozycji nasi wschodni sąsiedzi odpadli z niemieckiego turnieju w 2006 roku dopiero po pięciu meczach, po boju z przyszłymi Mistrzami Świata, Włochami. O silnym wpływie Drogby na reprezentację Wybrzeża Kości Słoniowej najlepiej świadczy fakt, że po trzech kolejnych awansach na Mundiale (2006, 2010, 2014) pod przywództwem swojej największej gwiazdy, piłkarze z Afryki nie wywalczyli promocji na udział w tegorocznym czempionacie w Rosji. Piłkarskie życie bez Drogby dla nich nie istnieje.

fot. skysports.com

Oczywiście podobnych przykładów jest całe mnóstwo. Zastanawiając się przez chwilę moglibyśmy sklecić z nich kadrę, która byłaby murowanym faworytem do sięgnięcia po Puchar Rimeta.

fot. wyr. goal.com
Facebook Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *