Ze stadionu na podwórko… Grzegorz Król. Kuleczka w kasynie

Będąc małolatem, został ogłoszony następcą Włodzimierza Lubańskiego. Gdy miał 16 lat, sam Lubański zabrał go na testy do Ajaksu Amsterdam. Rok później zadebiutował w Ekstraklasie, szybko stając się łakomym kąskiem dla zagranicznych klubów. Wróżono mu wielką karierę, miał być napastnikiem reprezentacji Polski na lata. Ostatniego gola na najwyższym poziomie rozgrywkowym strzelił jednak w wieku zaledwie 24 lat. Co i dlaczego poszło nie tak? Poznajcie historię Grzegorza Króla.

Na początku lat dziewięćdziesiątych Lechia Gdańsk dysponowała znakomicie zapowiadającymi się piłkarzami z roczników 1978 i 1979. Wśród nich najbardziej wyróżniali się Jarosław Bieniuk, Marek Zieńczuk, Tomasz Dawidowski i Grzegorz Król. Mając w składzie cały kwartet, młoda Lechia potrafiła wygrać z każdym. Trenerzy i obserwatorzy najwięcej blasku widzieli w Królu. Napastnikiem szybko zainteresowali się łowcy talentów. Pewnego dnia do jego rodzinnego domu zapukał sam Włodzimierz Lubański, mówiąc, że zabierze go na testy do Ajaksu Amsterdam. Do dzisiaj szkółka klubu ze stolicy Holandii robi wielkie wrażenie na nastoletnich piłkarzach, a trzeba mieć na uwadze, że 20-25 lat temu Ajax był wręcz marzeniem dla większości młodych adeptów futbolu. Królik dostał szansę pokazania się na kilku treningach. Nie wypadł źle, jednak sam przyznał, że na miejscu spotkał piłkarzy znacznie lepszych od siebie. Takiego samego zdania byli Holendrzy, którzy grzecznie podziękowali mu za udział w testach.
Na swój ekstraklasowy debiut w Lechii Gdańsk nie musiał długo czekać. W pierwszym meczu sezonu 1995/96 wyszedł w podstawowym składzie i w 62. minucie strzelił gola, zapewniając zwycięstwo 2:1 nad Śląskiem Wrocław. Miał wówczas 17 lat i 91 dni. W kolejnym spotkaniu scenariusz był podobny. Tym razem wszedł na boisko z ławki, co nie przeszkodziło mu w zaliczeniu kolejnego trafienia, które postawiło kropkę nad i w odniesieniu zwycięstwa 2:0 nad Amicą Wronki. Do końca rozgrywek regularnie dostawał szansę na grę, jednak nie powiększył swojego dorobku strzeleckiego. Cała Polska poznała jednak świetnie zapowiadającego się nastolatka. Szybko otrzymał powołanie do reprezentacji U-21. Mając zaledwie 18 lat zagrał w spotkaniu przeciwko Danii. Swój dziewiczy występ opisał słowami:

Kadrę trenował Edward Lorens. Wpuścił mnie na 20 minut. Niby fajnie, ale pamiętam, że wówczas byłem wściekły. Liczyłem na dłuższy pobyt na boisku. Chciałem podbijać świat teraz i już, a nie za kilka lat.

Na podbijanie świata miał jeszcze przyjść czas. Chętnych na wykupienie Króla było co niemiara. Ten ponownie obrał holenderski kierunek, udając się na testy do PSV Eindhoven. Wypadł w nich na tyle dobrze, że działacze przesłali do Gdańska ofertę opiewającą na 300 tysięcy guldenów. Lechia zablokowała transfer, domagając się ponad trzy razy więcej, miliona guldenów. W taki sposób temat młodego napastnika w PSV upadł.
Kto wie, jak potoczyłaby się jego kariera, gdyby w tym samym czasie wziął sobie do serca telefon od Bogusława Kaczmarka. Bobo poinformował go o poważnym zainteresowaniu Feyenoordu, który był w stanie podpisać z Królem kontrakt bez wcześniejszych testów. Polak odrzucił tę ofertę, będąc pewnym, że Lechia dogada się z PSV. W związku z tym do Rotterdamu natychmiast ściągnięto Marka Saganowskiego.
Kiedy Sagan zaczął grywać w Eredivisie, Królowi przyszło spędzić pół roku na zapleczu Ekstraklasy. Lechia po spadku nie mogła podnieść się zarówno sportowo jak i organizacyjnie. Kłopoty finansowe sprawiły, że musiała oddać swojego napastnika do Lecha Poznań. Pół roku spędzone w stolicy Wielkopolski nie były dla niego udane. Jeden ligowy gol w 12 meczach nie zrobił na nikim wrażenia.
Nieoczekiwanie po zakończeniu sezonu zgłosiła się po niego mająca mocarne plany Amica. Piłkarz szybko wszedł w dobry kontakt z szatnią, a na boisku stawał się powoli prawdziwym postrachem bramkarzy.

W ciągu sześciu sezonów spędzonych we wronieckim klubie zaliczył 134 ligowe występy, w których strzelił 38 goli. Był to dla niego najlepszy okres w karierze. Ponadto świetnie zaprezentował się w sezonie 2002/03 w Pucharze UEFA. W sześciu meczach (po dwa z Llansantffraid FC, Servette FC Genewa i Malagą) zdobył siedem bramek. Najlepszy występ zanotował przeciwko naszpikowanej gwiazdami Maladze. Amica była skazana na pożarcie, tymczasem w pierwszej minucie wyjazdowego spotkania Król skierował piłkę do siatki. Niespodzianka przez kilkadziesiąt minut wisiała w powietrzu. Hiszpanie zdołali jednak przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. W rewanżu we Wronkach, w którym Królik nie wykorzystał rzutu karnego, również wygrali 2:1 i awansowali do kolejnej rundy.

fot. wp.pl

W międzyczasie pojawiła się oferta z Shakhtara Donieck. Król wręcz ją wyśmiał, twierdząc, że jest zbyt dobrym napastnikiem, by obierać kurs na wschód. Dopiero po czasie dowiedział się o potędze sportowej i finansowej Górników z Donbasu.
Kariera napastnika nabierała we Wronkach rozpędu. Mało kto wówczas przypuszczał, że jednocześnie dobiega końca. To za czasów Amiki pokochał uzależnienie, które zrujnowało jego życie. Już w pierwszym sezonie w Wielkopolsce po raz pierwszy wybrał się do kasyna. Przygoda rozpoczęła się od niewinnych 50 zł. Król zakochał się od pierwszego wejrzenia. Od tej pory prowadził życie na dwie zmiany – dzienną w klubie i nocną w kasynie.

Z każdą kolejną wizytą coraz bardziej pogrążałem się w uzależnieniu. Biała kulka kręciła się dokoła, a moje oczy za nią. Nie byłem w stanie oderwać od niej wzroku. Biała kulka. Nie dostrzegałem niczego poza nią, nic innego już się nie liczyło. Miałem 21 lat i byłem hazardzistą.

Skutki podwójnego życia szybko dały się we znaki. Nocnemu życiu towarzyszył alkohol, kobiety i paskudny sposób odżywiania. Wszystko przekładało się na coraz gorszą formę sportową. Król należy do pierwszego pokolenia polskich piłkarzy, którzy dzięki piłce nożnej mogli ustawić się do końca życia. On swojej szansy nie wykorzystał. Każdą wypłatę i premię meczową przepuszczał w kasynie. Jego uzależnienie stało się dla niego na tyle obsesyjne, że mimo dobrego statusu społecznego zapożyczał się najpierw u znajomych, a później u lichwiarzy.

Futbol nie był już celem, zaczął być środkiem. Dzięki niemu zarabiałem pieniądze, którymi mogłem szastać w kasynie. Forma na zielonej murawie nie była już tak ważna jak forma przy zielonym stoliku. 

Po wyjściu na jaw wszystkich problemów, wśród działaczy innych klubów znacznie spadło zainteresowanie jego osobą. Obawiali się kłopotów pozaboiskowych i coraz gorszej prasy w temacie uzależnionego napastnika. Choć na początku jego przygody z piłką ciężko byłoby w to uwierzyć, ostatnią bramkę na ekstraklasowych boiskach strzelił już 8. listopada 2002 r., mając zaledwie 24 lata.
Sezon 2003/04 rozpoczął na drugim szczeblu rozgrywkowym. Co prawda podpisał kontrakt z pierwszoligową Szczakowianką Jaworzno, ale ta, w wyniku afery barażowej, została karnie zdegradowana do II ligi. Król próbował ratować karierę. Sam przyznał, że dla niego zaplecze I ligi to piłkarskie zadupie. Kiedy miał możliwość powrotu do Kolejorza, przegrał swój kontrakt w warszawskim kasynie. Na Śląsku pił jeszcze bardziej niż wcześniej. Do tego pojawiła się rosnąca z dnia na dzień nadwaga. Mimo to na boisku nadal imponował. W 27 meczach strzelił 11 bramek. Pomimo niezłych wyników sportowych, żaden z pierwszoligowców nie odważył się ściągnąć go do siebie. Trafił za to do pewniaka do awansu – GKS-u Bełchatów. Pierwsze, co wywołał po wejściu do nowej szatni, to salwa śmiechu. Nowi koledzy śmiali się z jego niesportowej sylwetki. Ten nic sobie z tego nie zrobił. Na boisku królował. W 35 spotkaniach ligowych i pucharowych zdobył w sumie 23 gole. Miał szansę zdobyć tytuł najlepszego strzelca II ligi, jednak na kilka kolejek przed zakończeniem sezonu klub rozwiązał z nim kontrakt ze względu na wypadek drogowy, do którego doprowadził będąc pod wpływem alkoholu.

W zabójczym tempie staczałem się po równi pochyłej. Co klub, to gorszy. Jeszcze przed chwilą grałem w europejskich pucharach z Amicą, a nim się obejrzałem, nie było dla mnie miejsca w Jaworznie czy Bełchatowie. 

Za czasów Bełchatowa staczał się też i przede wszystkim jako człowiek. Ze względu na bliskość Łodzi, w której miał swoje ulubione kasyno i kluby nocne, stał się gościem w swoim domu. Jego żona, z którą znał się niemal od zawsze, w końcu nie wytrzymała i odeszła od niego.
Kiedy wydawało się, że piłkarska kariera Króla dobiega końca, nieoczekiwanie zgłosiła się po niego Polonia Warszawa. W stolicy bardzo liczono na jego gole. Przeliczono się. Napastnik w barwach Czarnych Koszul nie pokonał żadnego ligowego bramkarza. Trafił za to dwukrotnie w meczu Pucharu Polski z Turem Turek. Po wszystkim przestał pojawiać się na treningach, przez co klub był zmuszony zerwać z nim kontrakt.

fot. M. Cwojda

Reszta jego przygody z piłką to typowa równia pochyła. Na rok trafił do swojej macierzystej Lechii, gdzie zdarzały mu się przebłyski wielkiego talentu (akcja Króla od 00:58):

fot. newspix.pl

W rundzie wiosennej sezonu 2006/07 wyjechał w końcu do zagranicznej ligi. Nie była to jednak Premier League i Everton, czy LaLiga i Atletico Madryt. Obrał kurs na południe, do Austrii, by kopać w mało znanym klubie First Vienna FC 1894. Po latach wspomina, że w Wiedniu podobały mu się głównie urodziwe Słowaczki.
Szybko wrócił do naszego kraju, gdzie znalazł angaż w Kmicie Zabierzów. Dzięki bliskości i możliwościom Krakowa, znów wybrał życie nocne. Zakończenie przygody z klubem z Małopolski miało bardzo znany scenariusz – zerwanie kontraktu z powodu problemów dyscyplinarnych.

fot. M. Gillert

Na tym jego granie w piłkę praktycznie się zakończyło. Kolejni trenerzy i działacze zamykali przed nim drzwi, bo bali się tego, czego można się po nim spodziewać. Zaliczył jedynie występy w Starcie Otwock i Motławie Suchy Dąb.

Smutna historia Grzegorza Króla powinna być przestrogą dla młodych zawodników, którzy błędnie myślą, że dzięki piłce mogą wszystko, bo wszystko przychodzi im z łatwością. Król nigdy nie myślał o przyszłości. Gdy jednej nocy przepuścił kilkadziesiąt tysięcy złotych, miał to w nosie. Wiedział, że niebawem dostanie nową premię w klubie, dzięki czemu wróci do ruletki. Oprócz tego, że swoje predyspozycje do wielkiej kariery przegrał i przepił w kasynie, nie zabezpieczał się na przyszłość i został z niczym. Piłkarz pracuje na boisku przez maksymalnie kilkanaście lat. Ten czas trzeba wykorzystać jak najlepiej, bo drugiej szansy już nie będzie.

Bez wątpienia największą stratą jest dla mnie utrata tego wszystkiego, nad czym pracowałem od siódmego roku życia. Mam tu na myśli moją karierę. Przez hazard zaprzepaściłem kilkanaście lat ciężkiej pracy. 

Trzeba mu oddać, że otworzył w Polsce oczy na problem uzależnienia piłkarzy od hazardu, alkoholu i seksu. Bez ogródek stwierdza, że nie ma na świecie piłkarskiej szatni, w której nagminnie nie występuje przynajmniej jeden z tych problemów. Przyznaje również, że kluby nic z tym nie robią.

Dopóki strzelałem gole i byłem w formie, przymykano oko. Gdy przestałem spełniać oczekiwania lub totalnie przesadzałem, kazano spierdalać. Zamiast próbować pomóc, wyrzucano jak niepotrzebnego śmiecia.

W wywiadzie dla Pawła Marszałkowskiego powiedział:

Chciałem grać w najlepszych klubach, reprezentować kraj. Inne przyjemności sprawiły, że człowiek zapomniał o celach i najgorsze, że nie zdawał sobie sprawy z tego, jak dużo zaprzepaszcza.

fot. wyr. lechiahistoria.pl
Facebook Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *