Zapomniane legendy: #7 UWE SEELER – mistrz bez tytułu

O wielu piłkarzach z całego świata mówimy często, że urodzili się w niewłaściwych czasach. Spójrzmy choćby na zawodników reprezentacji Polski z lat 70. XX wieku. Dziś zapewne większość z nich grałaby w czołowych europejskich klubach. Pięćdziesiąt lat temu w największym stopniu nie pozwolił im na to system. Zawsze szkoda mi Włodzimierza Lubańskiego, notabene mojego ulubionego i wg mnie najlepszego naszego piłkarza z tamtych czasów, który przez wielki pech związany z kontuzją nie ma w swoim dorobku medalu Mistrzostw Świata. Dziś opowiem o piłkarzu niemieckim, mającym wiele wspólnego z Lubańskim. Też był wybitnym, szanowanym napastnikiem, jedna z europejskich potęg oferowała za niego olbrzymie pieniądze i również nie załapał się na największe piłkarskie sukcesy swojego kraju. Co prawda dwa razy zajmował miejsce na mundialowym podium, jednak, nie oszukujmy się – w kraju czterokrotnych Mistrzów Świata na medale innego koloru niż złoty patrzy się z szacunkiem, ale bez nadmiernego zachwytu. Bohaterem siódmego odcinka serii Zapomniane Legendy jest Uwe Seeler.

Materiału możecie posłuchać w formie podcastu w serwisach YouTube i Spotify na kanale nabramkepl:

Uwe Seeler przyszedł na świat 5 listopada 1936 roku w Hamburgu. Można śmiało powiedzieć, że był skazany na futbol, bo jego ojciec Erwin i starszy brat Dieter byli piłkarzami. Młody Uwe poszedł więc sprawdzoną, wydeptaną ścieżką i już w wieku 8 lat trafił do rodzimego Hamburgera SV. Choć cele miał jasno określone – grać tak, by zostać gwiazdą swojego ukochanego klubu oraz trafić do reprezentacji – nie zaniedbywał nauki. Szkołę podstawową ukończył z wyróżnieniem jako najlepszy uczeń, a później bez problemu zdał egzamin na spedytora i znalazł pracę, co raczej nie powinno być niespodzianką, w miejscowym porcie. Jego olbrzymie zaparcie, systematyczność i tytaniczną pracę wykonywaną na treningach szybko dostrzegli i docenili trenerzy pierwszej drużyny HSV, zatem wcielili go pod swoje skrzydła, gdy ten miał zaledwie 16 lat. Szansę wykorzystał wspaniale, do tego stopnia, że dobrymi występami bardzo szybko otworzył sobie drogę do reprezentacji Republiki Federalnej Niemiec. Legendarny trener Sepp Herberger przyglądał mu się nawet w kontekście zabrania go do Szwajcarii na, jak się okazało, złote dla jego ekipy Mistrzostwa Świata, jednak możliwość debiutu w narodowych barwach dał mu ostatecznie niedługo po ich zakończeniu. 16 października 1954 roku Seeler rozegrał 68 minut w przegranym 1:3 spotkaniu przeciwko Francji. Liczył sobie wówczas zaledwie 17 lat, 11 miesięcy i 11 dni. Do dzisiaj utrzymuje się w ścisłej czołówce najmłodszych debiutantów w historii piłkarskiej reprezentacji naszych zachodnich sąsiadów.
Niemiecka Bundesliga powstała dopiero w 1963 roku. Wcześniej mistrza kraju wyłaniano w systemie dwuetapowym. Kluby zachodnich Niemiec zostały, kluczem geograficznym, podzielone na pięć grup Oberligi, w których każdy grał z każdym w systemie ligowym na zasadzie mecz i rewanż. Podział prezentował się następująco: Oberliga Nord, Oberliga Sud, Oberliga West, Oberliga Sudwest i Oberliga Berlin. Następie zwycięzcy lub dwie najlepsze ekipy z każdej z grup walczyły między sobą o Mistrzostwo Zachodnich Niemiec. HSV miał monopol na wygrywanie północnej grupy. Tylko raz, w sezonie 1953/54, najlepszy okazał się Hannover. Seeler strzelał jak na zawołanie, zostając najlepszym snajperem rozgrywek w sezonach 1955/56, 1956/57, 1958/59, 1959/60, 1960/61 oraz 1961/62. W 1960 roku prowadził HSV po Mistrzostwo Niemiec, zdobywając dwie bramki w wygranym 3:2 finale przeciwko FC Koeln. Jego imponujący dorobek w Oberlidze to 237 meczów i 267 goli. Później, jak wspomniałem, nastały czasy Bundesligi. Seeler już w dziewiczym sezonie zapisał się w jej annałach. Choć HSV zajął na finiszu rozgrywek szóste miejsce, jego najlepszy zawodnik sięgnął po koronę pierwszego w historii ligi króla strzelców. Z 30 trafieniami konkurencję pozostawił daleko w tyle. Drugi w klasyfikacji Friedhelm Konietzka bramkarzy pokonywał 20 razy.

Takie poczynania nie mogły przejść niezauważalne. Już w 1961 roku na stole pojawiła się oferta Interu Mediolan. Napastnik wpadł w oko legendarnego Helenio Herrery, który zapragnął mieć go w swoim wielkim zespole, nie bez przyczyny wspominanym mianem „Grande Inter”. Na stole leżała oferta opiewająca na ponad milion marek, przeogromne pieniądze jak na te czasy w piłce nożnej. Na wstępie porównałem Seelera do Lubańskiego. Po naszego rodaka w latach 70. do Polski przyjechali, również z wypchaną po brzegi walizką pieniędzy, przedstawiciele Realu Madryt. Transfer napastnika Górnika Zabrze został zablokowany przez komunistyczne władze. Cóż, takie to były czasy… W Zachodnich Niemczech nie było takich problemów. Pieniądze za Seelera zostały zaakceptowane przez HSV, jednak wtedy do gry wszedł sam zainteresowany. Bardzo mocno związany z Hamburgiem, nie chciał ruszać się poza jego granice. We wspomnieniach z dzieciństwa miał obrazy bombardowania, które jeszcze bardziej zacieśniały jego silną więź z miastem. Poza tym został wychowany na ugodowego, niesamowicie grzecznego oraz poukładanego gentlemana i uważał, że swoim ewentualnym odejściem z HSV mógłby zranić sam klub oraz kibiców, których kochał równie mocno, jak oni jego. Nietypowy pseudonim piłkarza – „Nasz Uwe” nie wziął się znikąd. Co ważne, nazywano go tak nie tylko na północy kraju, ale w całych Niemczech. Fani do tego stopnia uzależnili się od bramkostrzelnego napastnika, a ten odpłacał im się, oprócz oczywiście skuteczną i widowiskową grą, niezwykłym przywiązaniem do barw oraz codzienną serdecznością, że nie mogli nie uznawać go za swojego. Seeler pochłaniał kierowane w swoją stronę uczucia, uważał, że nigdzie nie będzie czuł się lepiej niż w Hamburgu i nie chciał dopuścić się zdrady, z którą sam miałby problem sobie poradzić. Ponadto konsultował swoją decyzję z selekcjonerem kadry narodowej. W wywiadzie udzielonym w 2005 roku tygodnikowi Piłka Nożna wspominał:

„Pewnego dnia zadzwonił do mnie legendarny trener Interu Mediolan – Helenio Herrera. Umówił się ze mną w najdroższym hotelu w Hamburgu i zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Wyglądał jak dyrektor banku lub polityk. Miał ze sobą walizkę pełną pieniędzy, jakich grając w HSV nie zarobiłbym w dziesięć lat, bo to były czasy, kiedy moje pobory wystarczały ledwie na opłacenie czynszu. Radziłem się Herbergera, który był dla mnie jak ojciec. Chciał, żebym został. Powiedział, że nie jestem typem człowieka, któremu dobrze będzie za granicą. Spotkałem się więc z Herrerą raz jeszcze i odmówiłem. Zdziwił się i natychmiast… podwoił stawkę! Ale wtedy już nawet podwyżka nie była mnie w stanie przekonać, bo Dassler w porozumieniu z selekcjonerem zaproponował mi pracę dla Adidasa. Jeździłem po Niemczech i promowałem jego produkty. Nie jako model, bardziej byłem sprzedawcą”.

Zapewne większość z was wie, kim był Dassler, jednak dla porządku poświęcę mu chwilę w tym słuchowisku. Adolf „Adi” Dassler specjalizował się w produkcji obuwia sportowego, a jednocześnie był wielkim entuzjastą piłki nożnej. Łatwo zwrócić uwagę na co składa się połączenie zdrobnienia jego imienia z trzema pierwszymi literami nazwiska. Adidas szybko stawał się potęgą na rynku obuwniczym, z czego korzystała piłkarska reprezentacja Niemiec. W 1954 roku Dassler pojechał z reprezentacją RFN na Mundial do Szwajcarii jako de facto jeden z członków sztabu. Przed finałowym meczem przeciwko wielkiej Złotej Jedenastce reprezentacji Węgier występowały silne opady deszczu, przez co murawa na stadionie przypominała przesiąkniętą gąbkę. Założyciel Adidasa zaproponował Herbergerowi, by jego piłkarze zagrali we wkręcanych korkach, a to okazało się jednym z najważniejszych niuansów, dzięki którym doszło do cudu w Bernie i zdobycia przez Niemców tytułu Mistrzów Świata.
Płynnie przeszliśmy do tematu moich, i zapewne nie tylko moich, ulubionych turniejów międzynarodowych, czyli Mistrzostw Świata. Seeler zadebiutował na Mundialu 8 czerwca 1958 roku w wygranym 3:1 starciu przeciwko Argentynie. Swój dziewiczy występ uczcił zdobyciem gola. W Szwecji trafił jeszcze raz, w kończącym poczynania grupowe, zremisowanym 2:2 spotkaniu przeciwko Irlandii Północnej. Republika Federalna Niemiec awansowała do najlepszej czwórki zmagań, ulegając w półfinale gospodarzom 1:3.
W finale pocieszenia, którego stawką był oczywiście brązowy medal, Niemcy ulegli Francji 3:6. Cztery gole dla zwycięzców zdobył bohater poprzedniego odcinka serii Zapomniane Legendy, Just Fontaine. Jeśli jeszcze nie zapoznaliście się z tą postacią, serdecznie zachęcam do odsłuchu:

Czwarte miejsce zajęte przez obrońców tytułu było rozczarowaniem, jednak znacznie lepszym osiągnięciem niż na Mundialu w Chile w 1962 roku. Piłkarze Seppa Herbergera zmagania zakończyli na ćwierćfinale, przegrywając z Jugosławią 0:1. Seeler dwukrotnie wpisał się do protokołów meczowych jako strzelec gola – w wygranych meczach grupowych przeciwko Szwajcarii oraz Chile.
W 1966 roku wielka piłka wróciła do Europy, a dokładniej do ojczyzny futbolu, co Anglii. Nasz bohater był już wtedy kapitanem drużyny narodowej i miał olbrzymi wkład w awans do wielkiego finału rozgrywek. Znów strzelił dwa gole, przeciwko Hiszpanii w fazie grupowej oraz przeciwko Urugwajowi w ćwierćfinale. Niemcy w półfinale pokonali Związek Radziecki z wielkim Jaszynem w bramce, a o złoto przyszło im się mierzyć z faworyzowanymi gospodarzami. Faworyzowanymi nie tylko z powodu czystych umiejętności piłkarskich Synów Albionu, ale przede wszystkim ze względu na status organizatorów. Prześledźcie sami Mundiale sprzed dziesięcioleci pod kątem występów ich gospodarzy. Skoro bardzo wysoko na szczeble turniejowych drabinek wspinali się m. in. Szwedzi i Chilijczycy, to co w takim razie wręcz musieli osiągnąć Anglicy? Pytanie, choć retoryczne, otrzymało spodziewaną odpowiedź podczas finału na Wembley. Brytyjczycy wygrali po dogrywce 4:2, a do dzisiaj Niemcy są pewni, że trafienie na 3:2 było golem widmo, widzianym jedynie przez sędziego liniowego.

W samolocie do Meksyku Uwe Seeler doskonale zdawał sobie sprawę, że zmierza na swój ostatni Mundial. Bardzo zależało mu na złocie. Niemcy mieli solidne podstawy, by celować w medal z najcenniejszego kruszcu. Nasz Uwe, Sepp Meier, Gerd Muller, Wolfgang Overath, Franz Beckenbauer, Willi Schulz, Berti Vogts stanowili fundament drużyny, która według wielu grała najpiękniejszą piłkę w historii reprezentacji Niemiec. W Meksyku zajęli pierwsze miejsce w grupie z kompletem zwycięstw, a Seeler trafiał do siatki w meczach z Maroko i Bułgarią. Swoje zrobił też w emocjonującym ćwierćfinale przeciwko Anglii. Jego trafienie przyczyniło się do zwycięstwa 3:2 po dogrywce. W półfinale przyszedł czas na Włochów. Po regulaminowych 90 minutach utrzymywał się remis 1:1, a lepszej dogrywki w historii Mistrzostw Świata nie odnotowano. Cios za cios zakończył się jednak zwycięstwem piłkarzy z Półwyspu Apenińskiego. Porażka 3:4 jest wciąż mocno rozpamiętywana przez niemieckich bohaterów tego meczu, którzy jednym głosem wspominają, że przez nieczyste zagrywki rywali oraz zdecydowanie nieprzychylne sędziowanie stracili szanse na mistrzowski tytuł. Republika Federalna Niemiec była wówczas uznawana za jedyną drużynę, która byłaby w stanie powstrzymać bajecznie grających Brazylijczyków. Włosi nie dali rady, przegrali w wielkim finale aż 1:4. Seeler z czempionatem pożegnał się zwycięstwem 1:0 nad Urugwajem, po którym na jego szyi zawisł brązowy medal Mistrzostw Świata. W swoim mundialowym dorobku ma zatem srebro i brąz, w finałach rozegrał 21 meczów i strzelił 9 goli. Jest jednym z czterech piłkarzy, którzy wpisywali się na listę strzelców podczas czterech różnych czempionatów. Oprócz niego tej sztuki dokonali tylko najwięksi – Pele, Miroslav Klose oraz Cristiano Ronaldo.
Niespełna trzy miesiące po zakończeniu Mundialu w Meksyku, Seeler pożegnał się z międzynarodowym futbolem. W wygranym 3:1 sparingu przeciwko Węgrom po raz ostatni przywdział koszulkę w narodowych barwach. Zaliczył w niej w sumie 72 występy, w 34 z nich pełnił rolę kapitana, oraz 43 gole.
Po karierze w słusznych celach wykorzystywał swoje sławne nazwisko. Założył fundację, wewnątrz której funkcjonowała drużyna piłkarska grająca charytatywne mecze pokazowe na rzecz potrzebujących. Sam Seeler również pojawiał się na boisku aż do 1998 roku. W latach 1995-1998 pełnił funkcję prezesa HSV.

Trzykrotnie został uznany najlepszym niemieckim piłkarzem. Miało to miejsce w 1960, 1964 oraz 1970 roku. W 1970 roku został też pierwszym sportowcem odznaczonym Orderem Zasługi Republiki Federalnej Niemiec. W 2003 oku przyznano mu honorowe obywatelstwo Hamburga. I w tym przypadku jest pierwszym sportowcem, który dostąpił takiego zaszczytu. Dwa lata później przed stadionem HSV ulokowano ważącą kilka ton wierną rzeźbę z brązu, przedstawiającą stopę Seelera w dwudziestokrotnym powiększeniu.
Inspiracją do tytułu tego odcinka była książka „Mistrzowie bez tytułu. Legenda Złotej Jedenastki”, napisana przez Norberta Tkacza, Daniela Karasia oraz Davida Zeisky’ego, którą serdecznie polecam. Uwe Seeler, podobnie jak wielka reprezentacja Węgier z lat 50. XX wieku, też niestety nie ma w swoim dorobku tytułu Mistrza Świata. Z jednej strony może mówić o pewnym pechu, bo aż cztery razy wystąpił na Mundialu, a jak na złość złote dla Zachodnich Niemiec okazywały się ostatnie przed nim, w 1954 roku, i pierwsze bez nim, w roku 1974. Z drugiej aż trzy razy wystąpił w półfinale, a raz w wielkim finale rozgrywek, co samo w sobie jest fantastycznym, godnym pozazdroszczenia osiągnięciem. Moim zdaniem i zapewne nie tylko moim, jest najwybitniejszym niemieckim piłkarzem niemającym w swoim dorobku złotego medalu światowego czempionatu. Piłkarzem, o którym nie można zapomnieć wymieniając tych największych w historii. Piłkarzem, którego życiowe credo wybiega bardzo daleko poza piłkę nożną:

„Być normalnym to najwspanialsza rzecz na świecie”.

Facebook Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *