Piotr Czaja i jego rekord 1005 minut z czystym kontem w Ekstraklasie

GKS Katowice i Ruch Chorzów to kluby, których kibice, delikatnie mówiąc, nie pałają do siebie sympatią. Ich historie łączą jednak wspólne wątki i postacie, a jedną z nich bez dwóch zdań jest Piotr Czaja.

Czaja trafił do GieKSy niedługo po jej założeniu w 1964 roku i już po jednym sezonie świętował z nią historyczny awans do Ekstraklasy. Na najwyższym szczeblu rozgrywkowym bronił jej barw przez pięć sezonów, a pod koniec swojej przygody przy Bukowej rozpoczął serię, dzięki której prawdopodobnie na stałe zapisał się w historii naszej ligi.

8 kwietnia 1970 roku GKS grał w Warszawie z Legią. Przegrał 0:2, tracąc drugą bramkę w 81. minucie starcia. Wówczas zapewne nikt nie przypuszczał, że będzie to ostatni ligowy gol stracony przez Czaję w klubie ze stolicy województwa śląskiego. Przez 10 kolejnych meczów kończących sezon nie wyciągał już piłki z siatki. Te do zbytnio atrakcyjnych nie należały. Dziesięć spotkań, dwa zwycięstwa Katowiczan, osiem remisów, bilans bramek 2:0. Po meczu kończącym sezon 1969/70 licznik bramkarza wskazywał 910 minut z czystym kontem. Czy to koniec passy? Absolutnie nie. Czaja postanowił, i nie można mieć do niego o to żadnych pretensji, grać o coś więcej niż tylko środek tabeli. Najwyższym miejscem, jakie GKS zajął z nim w bramce, było miejsce siódme. W związku z tym piłkarz przeniósł się za miedzę, do wicemistrzowskiego wówczas Ruchu Chorzów, na co zgody nie chciał wyrazić GKS. Przepychanki związane z tym transferem były bardzo nieprzyjemne i trwały znacznie dłużej niż zwykle. Dość powiedzieć, że niektórzy uważają, że nienawiść między tymi dwoma klubami narodziła się właśnie wtedy.

 

Przez przedmiotowe przepychanki Czaję ominęły pierwsze mecze nowego sezonu. Po raz pierwszy w Ekstraklasie koszulkę Ruchu Chorzów przywdział w starciu szóstej kolejki przeciwko Polonii Bytom i znów zachował czyste konto. Skapitulował w końcu w następnej kolejce. Sposób na niego znalazł Marian Kozerski, który wpisał się na listę strzelców w piątej minucie meczu ze Stalą Rzeszów. Licznik Piotra Czai zatrzymał się więc na 1005 minutach. W dzisiejszych czasach ciężko sobie wyobrazić, by ten rekord został kiedyś poprawiony. Przez lata podważano jednak osiągnięcie golkipera GieKSy oraz Ruchu i po krótkim zastanowieniu samemu można wysunąć pewne wątpliwości. Rozchodzi się o to, że Czaja, w związku ze wspomnianymi zawirowaniami związanymi z transakcją między śląskimi klubami, nie zachował ciągłości ligowych meczów. Przeszło mu koło nosa pięć spotkań z początku sezonu 1970/71. W związku z tym niektórzy stwierdzili, że jego rekord powinien wynosić nie 1005, a 910 minut, bo zaliczenie tej większej liczby tworzy furtkę do manipulowania przy poprawianiu rekordu. Wyobraźmy sobie bowiem, że w lidze pojawia się hegemon z patentem na wygrywanie, a jeden z jego bramkarzy zostaje wystawiony do składu jedynie na mecze z najgorszymi drużynami. O minuty z czystym kontem byłoby mu znacznie łatwiej i choć zapewne zbierałby je przez długie miesiące, to prawdopodobnie w końcu by je uzbierał. Wydaje się jednak, że raczej nigdy do tego nie dojdzie, a następcy Czai wciąż z podziwem mogą patrzeć na jego osiągnięcie.

Facebook Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *