ON TOUR: Puskas Arena. 1/8 finału Euro 2020: Holandia – Czechy 0:2

Wielu było takich, którzy przed rozpoczęciem Mistrzostw Europy mówili, że turniej będzie totalną klapą. Swoje stanowisko tłumaczyli przede wszystkim zamienieniem jednego państwa-gospodarza na jedenaście miast-organizatorów, zlokalizowanych od Sewilli aż po Baku. Jednym z tych miast jest Budapeszt, goszczący piłkarzy i tysiące kibiców na imponującej Puskas Arenie. Miałem przyjemność wybrać się do stolicy naszych Bratanków i z perspektywy trybun jednego z najnowocześniejszych stadionów na świecie oglądać mecz 1/8 finału pomiędzy Holandią a Czechami. Zapraszam na relację z tego imponującego giganta.

Puskas Arena jest oczywiście narodowym stadionem Węgier. Pojemność wynosząca 67 215 widzów czyni ją jednym z największych obiektów piłkarskich w środkowej części Europy. I tej pojemności Węgrom gratuluję oraz jednocześnie zazdroszczę. Właśnie z uwagi na względy frekwencyjne, Polska nie ma szans na organizację finału Ligi Mistrzów, bo żaden z naszych stadionów nie jest dedykowany dla ponad 60 000 kibiców. Przy budowie sportowej wizytówki Budapesztu pracowało dzień w dzień ponad tysiąc osób, stąd nie dziwi, że została wzniesiona i oddana do użytku naprawdę szybko. Roboty odbywały się bowiem w latach 2017-2019 na terenie starego stadionu im. Ferenca Puskasa, noszącego przez długie dziesięciolecia nazwę Stadionu Ludowego. W 2019 roku Puskas Arena została uznana stadionem roku wg portalu stadiondb.com. Nie było opcji, by jej patronem nie został najlepszy węgierski piłkarz w historii.

Obiekt jest gigantyczny, a jednocześnie naprawdę bardzo zwarty i kompaktowy, dzięki czemu oglądanie meczu nawet z najbardziej oddalonego od murawy miejsca jest w pełni komfortowe. Nad trzema kondygnacjami trybun znajduje się oczywiście dach (57 142 m² powierzchni), którego najwyższy punkt znajduje się na wysokości ponad 50 metrów od poziomu terenu. Oznacza to, że aby dostać się na jego szczyt, trzeba pokonać mniej więcej taką samą drogę jak podczas wychodzenia na 15. piętro bloku mieszkalnego. Tak, można się zmachać, czego sam doświadczyłem, bo nabyliśmy bilety na sektor 312. Z zakupieniem wejściówek nie było najmniejszych problemów. Były podzielone na trzy kategorie: I – 125 euro (na prostej), II – 75 euro (na łuku) i III – 30 euro (za bramką). Zamówiliśmy je na dedykowanej turniejowi platformie UEFA dopiero 2 czerwca, czyli na niespełna miesiąc przed meczem (27.06.2021 r.). Powodem dostępności biletów na ten, jak i wiele innych meczów EURO 2020 była, co jasne, sytuacja pandemiczna. Organizatorzy długo zastanawiali się nad maksymalnymi frekwencjami na poszczególnych stadionach, a sporo kibiców odpuściło sobie wyjazd z uwagi na obawy, niepewność i różnorakie obostrzenia. W tych aspektach wszystko toczyło się, i to dosłownie, w myśl zasady: co kraj, to obyczaj. Węgrzy na polu pozostałych okazali się bardzo liberalni. Na Puskas Arenie mógł pojawić się komplet publiczności, a wjazd do samego kraju dla obywateli Unii Europejskiej przebiegał bez problemów. Maksymalnie 72 godziny przed starciem konieczne było zrobienie testu PCR i uzyskanie negatywnego wyniku na obecność koronawirusa. Alternatywą dla testu był status ozdrowieńca sprzed co najwyżej trzech miesięcy. Pod stadionem znajdował się punkt, w którym sprawdzano test lub zaświadczenie, po czym na nadgarstku jego właściciela lądowała opaska potwierdzająca możliwość wejścia na mecz. Aby uniknąć tłumów, załatwiliśmy tę sprawę na dzień przed spotkaniem. Wszystko poszło sprawnie, a kontrola była na tyle niedrobiazgowa, że kombinatorzy z pewnością mogliby uniknąć wydawania kilkuset złotych na zrobienie testu.

Na grubo ponad dobę przed pierwszym gwizdkiem sędziego na mieście z łatwością można było dostrzec pomarańczowy kolor. Holendrzy korzystali z pięknej pogody, uroków i możliwości Budapesztu. Jak przystało na przybyszy z kraju tulipanów, zwiedzanie odbywali nie tylko pieszo, ale i rowerowo. Czesi w tym czasie byli niemal niezauważalni, do stolicy Węgier dotarli w imponującej liczbie dopiero w niedzielę rano.

Droga na stadion była bardzo dobrze oznaczona, a w dodatku co kilkadziesiąt-kilkaset metrów nadzorowana przez pomocnych wolontariuszy. Trzyetapowe wejście na obiekt przebiegało bez żadnych problemów. Na pierwszej bramce sprawdzone były bilety. Tym razem nie w wersji papierowej, a mobilnej, dostępnej w specjalnej aplikacji na telefon. Wystarczyło w nią wejść, włączyć bluetooth oraz nawigację i wówczas w telefonie stewarda wyświetlało się potwierdzenie, czy wejściówka jest aktywna. W celu uniknięcia tłumów każdy kibic miał narzucony z góry półgodzinny przedział czasowy, w którym mógł przekroczyć bramy Puskas Areny. U nas był on bardzo rozsądny: 16:00-16:30. Aby przejść dalej, konieczna była również opaska potwierdzająca negatywny wynik testu na obecność SARS-CoV-2, o której pisałem nieco wcześniej. Następnie badanie temperatury ciała za pomocą kamer termowizyjnych, „lotniskowe” prześwietlenie, przejście przez bramkę i bezdotykowe sprawdzenie wykrywaczem metalu. Po nim otrzymywało się zielone światło na wejście na teren stadionu, gdzie trwała dobra zabawa licznych grupek czeskich i holenderskich kibiców.

Tuż przed wejściem na sam obiekt należało zeskanować kod QR dostępny w biletowej aplikacji. Potem jeszcze tylko długa wspinaczka przez, moim zdaniem, nieco ciasne schody, na wspomniany sektor 312, umieszczony na trzeciej kondygnacji. Jeśli ktoś miałby problem z pokonaniem tej drogi, obiekt dysponuje 27 windami. Projektanci do maksimum wykorzystali dostępną strefę pod trybunami. Przestrzenne korytarze nie sprawiały problemów nawet przy nagromadzeniu czy mijaniu się większej liczby osób.

Organizatorzy przygotowali bardzo bogatą ofertę gastronomiczną i alkoholową w licznych punktach przed i na stadionie. Piwo w dwóch opcjach – bezalkoholowe lub, tu mocne zaskoczenie… 5-procentowe! Koszt Heinekena to 1250 HUF (~16,05 zł). Było polewane do wielorazowych kubków po 400 HUF (5,15 zł), które następnie wymieniało się na żetony lub po prostu podchodziło po kolejny złoty napój. Co ciekawe, w punktach można było płacić jedynie kartą. Z uwagi na sytuację pandemiczną mogłoby się to wydawać w miarę logiczne, gdyby nie fakt, że po meczu za zwracane żetony otrzymywało się forinty.

Jeśli otoczenie stadionu i jego wygląd zewnętrzny robią wrażenie, to co powiedzieć o widoku po wejściu na trybuny?

Na nich liczbowo nieco przeważali Holendrzy, choć głośniejsi byli Czesi. Przed pierwszym gwizdkiem spikerzy i DJ skutecznie pobudzali kibiców do zabawy. Teksty stadionowych klasyków, jak m.in. „Freed from Desire” były wyświetlane na umiejscowionych w narożnikach czterech dużych telebimach. Alkohol w to upalne popołudnie lał się strumieniami, co doskonale było widać dwa poziomy pod nami, gdzie zasiedli najbardziej zagorzali fani reprezentacji naszych południowych sąsiadów. To co często widziałem na stadionach czeskiej ligi, przenieśli na Mistrzostwa Europy – rzucanie w górę lub przed siebie wypełnionymi piwem kuflami. W akompaniamencie doniosłej muzyki na wyświetlaczach ukazały się skróty z poprzednich wielkich finałów EURO. Gdy na ekranach pojawił się Antonin Panenka egzekwujący rzut karny w 1976 roku, eksplozja radości Czechów była tak wielka, jakby przenieśli się w czasie i widzieli to właśnie na własne oczy. Chwilę później podobną euforię zaprezentowali Holendrzy, patrząc na piękne trafienie Marco van Bastena z 1988 roku.

Bardzo dobry mecz zakończył się dość nieoczekiwanym, choć w pełni zasłużonym zwycięstwem Czechów 2:0. Świetnie zdyscyplinowani i nabuzowani piłkarze Jaroslava Silhavego od czasu do czasu pokazywali w kierunku swoich kibiców, by jeszcze bardziej podnieśli poziom decybeli swojego dopingu. Ci reagowali natychmiastowo. Podczas czytania składów i w trakcie widowiska dało się odczuć, że nowym idolem fanów z południa jest Patrick Schick. Do poziomu uwielbienia Pavla Nedveda czy nawet Petra Cecha jeszcze daleko, jednak napastnik jest na dobrej drodze.

Węgrzy zdecydowanie stanęli na wysokości zadania pod względem organizacyjnym. Ponadto Puskas Arena wspięła się na szczyt moich ulubionych stadionów, na których widziałem mecz. Nie mogę się doczekać, kiedy znów będę miał przyjemność zasiąść na jej trybunach i wciąż marzę o braterskim starciu Węgry – Polska. O rany, ależ by to było meczycho! Pod każdym względem!

Facebook Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *