ON TOUR: Mediolan. Liga Mistrzów w świątyni futbolu

Są stadiony na myśl których się wzdycha i marzy o ich odwiedzeniu. Jednym z nich jest niewątpliwie mediolańskie San Siro, wielki obiekt, na którym swoje mecze domowe rozgrywają Inter i Milan. Dla tych pierwszych nosi nazwę Stadio Giuseppe Meazza. W ramach czwartej kolejki fazy grupowej Ligi Mistrzów sezonu 2018/19 ich ulubieńcy podejmowali najbardziej utytułowany klub ostatnich lat, Barcelonę. Miałem przyjemność być na tym meczu, zatem serdecznie zapraszam Was do zapoznania się z okołopiłkarską relacją z tego wydarzenia.

Z uwagi na fakt, że wraz z moimi trzema towarzyszami podróży spędziliśmy w Mediolanie zaledwie nieco ponad 20 godzin, nie mieliśmy zbyt dużo czasu na zwiedzanie. Od wielu osób, które w przeszłości odwiedziły to miasto, uznawane przez wielu za europejską stolicę mody, usłyszałem, że wizyta w nim kończy się dużym rozczarowaniem. Dziś mogę się pod tym podpisać. Nie należy do najczystszych, a poza okolicami samego San Siro i katedry Duomo di Milano nie wyróżnia się niczym szczególnym. Powiem szczerze, że znacznie bardziej urzeka mnie wiele mniejszych miasteczek w Polsce, a jakoś nie ciągną do nich tabuny turystów.

Duomo di Milano

Mediolan posiada pięć nitek metra. To właśnie podziemna kolej jest najszybszą formą transportu po mieście, choć wydaje się, że mogłaby jeszcze bardziej przyspieszyć. Już po pierwszym przejeździe można zauważyć gęstą sieć licznych przystanków, oddalonych od siebie w stosunkowo niewielkiej odległości, przez co podróż zostaje wydłużona. Na San Siro prowadzi linia M5.

Ten gigantyczny, niemal 81-tysięczny obiekt, oddany do użytku w 1926 roku, swoją nazwę zawdzięcza dzielnicy, w której się znajduje. O ile kibice Milanu w pełni ją akceptują, o tyle dla fanów Interu samo San Siro nie wystarcza. Dla nich patronem stadionu jest legenda Nerrazzurich, Giuseppe Meazza. Podczas meczów Interu spiker wita przybyłych sympatyków na San Siro Giuseppe Meazza. W podziemnej stacji metra pod stadionem znajduje się fanshop podzielony na pół – z jednej strony znajdują się gadżety w czerwono-czarnych, a z drugiej w czarno-granatowych barwach. Jak zwykle wzbogaciłem się o odznakę zespołu, na którego mecz się wybieram. Cena standardowa, 5 euro.

Bilety zakupiliśmy nieco ponad miesiąc przed meczem, kilka minut po pojawieniu się ich na stronie inter.it/en/biglietteria. Wybraliśmy sektor 325, cena wejściówki: 80 euro. Jak można było się spodziewać, schodziły jak świeże bułeczki. Już następnego dnia do dyspozycji były tylko te od 350 euro. Oczekiwałem, że na stadionie zasiądzie komplet publiczności. Zapomniałem jednak o tym, że, zgodnie z wytycznymi UEFA, przyjezdnym przysługuje 5% pojemności stadionu, co w przypadku takiego olbrzyma jak San Siro stanowi ponad 4 tys. miejsc. Hiszpańscy fani nie palą się do wyjazdów za swoimi drużynami w solidnych liczbach, zatem o całkowitym wypełnieniu obiektu można było tylko pomarzyć. Zgodnie stwierdziliśmy, że w sektorze gości zasiadło ~800-900 osób, z czego naprawdę spory procent stanowili Polacy. Do Włoch podróżowałem z Krakowa, moi koledzy z Gdańska i Londynu. W każdym z samolotów zasiadło po kilkunastu naszych rodaków w koszulkach Dumy Katalonii. Poza tym na mieście często mijaliśmy fanów przyodzianych w czapki, bluzy czy szaliki Blaugrany. Jak wiadomo, oko jest szybsze od ucha, zatem musieliśmy chwilkę poczekać, by usłyszeć: „Wałbrzych, tutaj wszyscy!”, „Wiesiek, kup dwa bilety”. Z biegiem czasu, widząc na kimś emblematy Barcy, braliśmy za pewnik, że za moment z jego ust padną słowa po polsku.
Na nieco ponad dwie godziny przed rozpoczęciem spotkania zrobiliśmy rundkę w okolicach stadionu, by zabić głód. Nie interesowały nas liczne i tłumnie oblegane stragany z kanapkami, popcornem i innymi przekąskami, chcieliśmy zjeść prawdziwą, włoską pizzę. Niestety, musieliśmy obejść się smakiem. Większość lokali była czynna od 19:00 i już na kilkanaście minut przed otwarciem przed ich drzwiami ciągnęły się długie kolejki osób, mających na wieczór takie same plany jak my. Finalnie trafiliśmy do typowo włoskiego Turkish Kebab e Pizza, w którym za specjały odpowiadali niesamowicie zakręceni włosi, którzy nie znali, albo udawali, że nie znają, ani jednego słowa po angielsku. Na migi udało się ustalić, że biorę kebsa z frytkami i piwem w całkiem rozsądnej cenie 7 euro za zestaw. Muszę sprawiedliwie przyznać, że był to jeden z najlepszych kebabów, jakie w życiu jadłem, z ciastem wyrabianym na miejscu. Koledzy również bardzo chwalili.
Policja nie robiła problemów kibicom zmierzającym na stadion ze złotym trunkiem. Na trasie jazdy autokarów z piłkarzami i gości zaproszonych przez klub ustawiło się kilkaset fanów Interu, którzy z entuzjazmem witali klubowe ikony. My byliśmy świadkami, jak zatrzymują i serdecznie witają Javiera Zanettiego.

Giuseppe Meazza nocą prezentuje się jeszcze lepiej niż za dnia. W oświetleniu obiektu nie kierowano się przepychem i rozmachem, a minimalizmem i wielką klasą. Efekt jest fantastyczny.

Im bliżej, tym ładniej, choć tuż pod bramami prowadzącymi do wejścia na obiekt człowiek czuje się jak na wielkim wysypisku śmieci. Włosi najwidoczniej za nic mają fakt, że wokoło straganów z piwem, jedzeniem i pamiątkami znajdują się kubły na śmieci i pozostałości po swoich posiłkach wyrzucają pod własne nogi. Takiego syfu nie widziałem jeszcze nigdy.
Na godzinę przed rozpoczęciem widowiska, kolejki prowadzące do bram stadionu wydawały się nie mieć końca. Wejście przebiegało jednak bardzo żwawo. Stewardzi wylegitymowali każdego kibica, by dane z dokumentu tożsamości zgadzały się z imieniem i nazwiskiem z biletu, ale w osobistej kontroli byli już znacznie mniej drobiazgowi. Przy pasie miałem ze sobą nerkę, w której naprawdę mogłem spakować wszystko, tymczasem ochrona w ogóle do niej nie zajrzała. Zostałem jedynie zapytany, czy mam przy sobie zapalniczkę. Wszystkie trafiały do depozytu.

Nasz sektor był zlokalizowany w górnej części mediolańskiego giganta, zatem musieliśmy wykazać się nie lada kondycją, by bez zadyszki dotrzeć na miejsca. Mieliśmy do wyboru dwie drogi – schody lub otaczającą je spiralę. Przyznam szczerze, że nie wiedziałem, że konstruktorzy w tak znakomity i pomysłowy sposób zadbali o płynne wyjście ze stadionu. Przedmiotowa spirala przypomina wjazd na piętrowy parking przy galerii handlowej. Wzorowo rozładowuje tłum. Znaleźliśmy reper pomiarowy, jej najwyższy punkt znajduje się niemal 30 metrów nad ziemią. Wysokościowo możemy ją zatem porównać do 10-piętrowego bloku. Wychodząc z obiektu z tysiącami kibiców czuć, jak cała konstrukcja pracuje.
Po wejściu na arenę w oczy od razu rzuca się jej ogrom. Na telebimach raz po raz pokazywano legendy Interu „wyłapane” przez kamerzystów, co błyskawicznie spotykało się z olbrzymim aplauzem zgromadzonej publiczności. Bez dwóch zdań największe oklaski otrzymał Marco Materazzi, wyraźnie wzruszony reakcją kibiców.
Tuż przed wejściem obu zespołów na murawę, trybuny pokryła olbrzymia kartoniada.

Doping Nerazzurrich stał na wysokim poziomie, choć, biorąc pod uwagę ich liczbę, powinien być lepszy. Od czasu do czasu „wymieniali uprzejmości” z fanami Barcy, pokazując jednocześnie w ich stronę gest robienia laski.
Mecz zapewne oglądaliście. Stał na bardzo dobrym poziomie. Nigdy nie widziałem tak wiele piłkarskiej jakości na obszarze jednego boiska. Zdecydowanie więcej z gry miała Barcelona, jednak świetnie w bramce gospodarzy spisywał się Handanović. Dał się pokonać tylko raz, gdy w 83. minucie wprowadzony chwilę wcześniej na boisko Malcom popisał się sprytnym uderzeniem z 16 metrów. Na trzy minuty przed końcem regulaminowego czasu gry stadion w ekstazę wprowadził ulubieniec publiczności, Mauro Icardi, zapewniając Interowi cenny remis. Kibice przyjęli go z wielką satysfakcją.

Hymn Ligi Mistrzów usłyszany na żywo powoduje na ciele gęsią skórkę. Zwłaszcza na tak wspaniałym obiekcie jak Meazza. Mogę śmiało powiedzieć, że na nowo zakochałem się w najbardziej prestiżowych rozgrywkach klubowych na świecie. W dodatku ta miłość jest znacznie większa niż za pierwszym razem.

Facebook Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *