ON TOUR: Ostrawa. Czeska piłka, polski klimat

Wcale nie trzeba jeździć daleko, by choć na 90 minut oderwać się od naszej krajowej piłki i poszukać solidnego zamiennika. Zaledwie 25 km od południowej granicy leży Ostrawa, urokliwe miasto, w którym futbol ma się dobrze między innymi dzięki trenerowi, który przed laty pracował w Lechu Poznań, Miedzi Legnica i Pogoni Szczecin. Jaki poziom sportowy prezentuje Banik, klub znany w Polsce przede wszystkim dzięki kibicowskiej zgodzie z GKS-em Katowice? Jaka atmosfera panuje na jego stadionie? Zapraszam do zapoznania się z okołopiłkarską relacją ze spotkania 10. kolejki czeskiej Fortuna Ligi rozegranego między Banikiem a Slavią Praga.

Na wstępie nie bez powodu wspomniałem o byłym trenerze Lecha, Miedzi i Pogoni. Bohumil Panik, bo oczywiście o nim mowa, w poprzednim sezonie okazał się strażakiem, który w niebywały sposób uchronił Banik od pożaru pod nazwą: spadek z ligi. Ekipa z Ostrawy przez większość sezonu prezentowała się fatalnie i stale okupowała jedno z miejsc oznaczających degradację. Było to sporą niespodzianką dla reszty ligi i przede wszystkim dla kibiców Banika. Przed startem rozgrywek do klubu powrócił Milan Baros, legenda czeskiej piłki, o której później napiszę nieco więcej. Na „papierze” wszystko prezentowało się całkiem solidnie, jednak boisko boleśnie weryfikowało tę drużynę. W marcu 2018 roku, po rozegraniu 20 ligowych kolejek, Banik zamykał ligową tabelę z dorobkiem zaledwie 12 punktów. Był to ostatni dzwonek, by przeprowadzić rewolucję. Na jej czele działacze posadzili Panika. Szkoleniowiec naładował swoich podopiecznych sporą dawką wiary w realizację celu, a ci zaczęli przypominać zupełnie innych zawodników niż w poprzednich miesiącach. W 10 meczach przegrali tylko raz, odnotowując 6 zwycięstw i 3 remisy. Najbardziej spektakularne wyniki osiągnęli ze Spartą (3:2) i przyszłym Mistrzem Czech, Viktorią Pilzno (0:0), udowadniając, że są w stanie grać jak równy z równym nawet z najlepszymi ekipami w kraju. Ostatecznie wykaraskali się na 13. miejsce w tabeli, zapewniając sobie ligowy byt z przewagą jednego oczka nad strefą spadkową.

fot. 1gr.cz

Widoczny na powyższym zdjęciu Milan Baros jest niekwestionowanym ulubieńcem ostrawskiej publiczności. Były zawodnik m.in. Liverpoolu, z którym w sezonie 2004/05 sięgnął po wiktorię w Lidze Mistrzów, nigdy nie był typem wybitnego goleadora, a kibice doceniali go za waleczność i poświęcenie dla zespołu. Nie przeszkodziło mu to w wywalczeniu tytułu króla strzelców Mistrzostw Europy 2004, gdzie grający najbardziej efektowną piłkę Czesi przegrali w półfinale z późniejszym triumfatorem, Grecją. Dziewięć goli Barosa w poprzednim sezonie wybitnie przyczyniły się do cudownego utrzymania. Wielokrotnie udowadniał, że nie zapomniał, jak trafiać do siatki, a wypominanie mu wieku (37 lat) jest stanowczo nie na miejscu.
Przed startem obecnego sezonu czescy dziennikarze nie mieli wątpliwości, że Banik utrzyma świetną formę i powalczy o miejsce premiowane awansem do europejskich pucharów. Póki co wszystko wskazuje na to, że się nie pomylili. Przed niedzielnym meczem zajmowali piąte miejsce w tabeli. Jeszcze lepiej radzi sobie liderująca, napędzana przez chińskich inwestorów Slavia. Starcie między tymi zespołami zapowiadało się znakomicie. Bilety na domowe mecze Banika nabywa się na stronie www.fcb.cz. Dystrybucją zajmuje się czeski ticketportal. W przeszłości zakupione wejściówki można było wydrukować w domu, jednak od meczu ze Slavią nie ma takiej możliwości. Dlaczego? Wszystko spowodowało zamieszanie, do którego doszło dwa tygodnie wcześniej podczas starcia ze Spartą. Wielu kibiców nie zdołało wejść na obiekt, bo okazało się, że ich bilety zostały już zeskanowane. Prawdopodobnie wcześniej poszły w obieg i były sprzedawane kilkakrotnie, przez co mecz obejrzeli tylko najszybsi. Klub i organizatorzy meczu ze Slavią chcieli uniknąć podobnej sytuacji, zatem postanowili, że wejściówki co prawda można zamówić online, ale konieczne jest podanie jednorazowego hasła niezbędnego przy odebraniu ich w jednym ze stacjonarnych punktów ticketportal. Owych punktów w mieście jest na tyle dużo i większość z nich jest otwarta przez siedem dni w tygodniu, że nie stanowiło to większego problemu. Pomimo faktu, że zakupu dokonałem w dniu startu sprzedaży, musiałem zadowolić się miejscem na koronie stadionu, w sektorze B9. Cena: 250 koron (~42 zł) + 30 koron opłaty transakcyjnej. Wycieczka do Czech nie może się odbyć bez skonsumowania czeskich specjałów, zatem kaczka z knedlikami i kapustą popita kofolą weszła jeszcze przed południem. Nie była to moja pierwsza wizyta w Ostrawie, jednak nigdy wcześniej nie miałem okazji jej pozwiedzać. W niedzielę mieliśmy na to trochę czasu, zatem udaliśmy się na rynek. Był piękny, słoneczny dzień, a serce miasta było niemal totalnie wyludnione. Podejrzewam, że gdyby nie dwie małe kawiarenki, które zgromadziły w swoich ogródkach kilkanaście osób, wraz z moją Żoną bylibyśmy jedynymi osobami w okolicy. A rynek naprawdę warto zobaczyć.

Dobrym pomysłem jest spacer wzdłuż Ostrawicy.

Odpowiedź na pytanie: gdzie podziali się wszyscy ludzie? znaleźliśmy jadąc odebrać bilety. Przez galerię Avion, oddaloną raptem 2 km od stadionu, ciężko było przejść szybkim krokiem, nie taranując przy okazji niedzielnych zakupoholików. Jeszcze tłoczniej było pod areną. Na pół godziny przed meczem, rozgrywanym od 15:00, wydawało się, że na wielofunkcyjny, generalnie odrestaurowany w latach 2014-2015 obiekt nie ma szans wejść na czas. Zwłaszcza wtedy, gdy zauważyliśmy, że na trzy trybuny prowadzi tylko jedna brama. Obawy okazały się bezpodstawne. Od momentu pojawienia się w kolejce na kołowrotkach do wejścia na trybuny minęło maksymalnie pięć minut. Kibice sprawdzani są niby szczegółowo – ciekawostka: ochrona nie wymaga, by odwrócić się tyłem, przymusowe przeszukanie załatwiają twarzą w twarz – ale gdy przychodzi do sprawdzenia plecaków, nerek, torebek, pada jedynie prośba, by je otworzyć. Powierzchowny rzut okiem i zapraszamy na swoje miejsce!

fot. ostrava.cz

Zgodnie z wyjazdowym rytuałem, tuż przed spotkaniem chciałem wzbogacić się w odznakę gospodarza meczu. Niestety, od trzech punktów, w których można nabyć najrozmaitsze pamiątki, odbiłem się z pustymi rękoma. Jedyne dostępne odznaki to piny GKS-u Katowice. Kibice GieKSy, od lat żyjący w zgodzie z fanatykami Banika, rozłożyli pod jedną trybuną stanowisko, w którym sprzedawali suweniry związane ze swoim klubem. Cieszyły się bardzo dużym zainteresowaniem. Ogólnie GKS widoczny był wszędzie. Miejscowi są bardzo dobrze wyposażeni w koszulki, szale czy smyczki śląskiej ekipy. Najczęściej słyszaną przyśpiewką w drodze na stadion był okrzyk: „GieKSa Banik, GieKSa Banik!”, choć z ust Czechów brzmi raczej: „GeKSa Banik, GeKSa Banik!”. Gdy na obrzeżach pobliskiego blokowiska mijaliśmy grupkę kibiców Banika i usłyszeli, że mówimy po Polsku, podbili do nas skandując powyższe zawołanie i częstowali winem własnej produkcji. Nikogo nie zaskoczę stwierdzeniem, że stadionowy catering u naszych południowych sąsiadów stoi na znakomitym poziomie. Spożywcza oferta na obiekcie w Ostrawie przewyższa oczekiwania. Oprócz standardowych kiełbas i hot-dogów można zjeść zapiekankę ziemniaczaną z boczkiem i cebulą oraz placki ziemniaczane. Od tych ostatnich, smażonych na naprawdę głębokim oleju, odtrąca woń unosząca się w powietrzu. Specyficzna, gorącego, dawno niewymienianego tłuszczu.

Równie bogata jest oferta z napojami. Woda, soki, standardowe napoje gazowane, piwo i kofola. Co ciekawe, nie ma konieczności przelewania ich do kubeczków, na trybuny można wejść ze zwykłą plastikową butelką.

Pogoda zachęcała piłkarzy do grania w piłkę, a kibiców do wybrania się na to starcie. Słonecznie, bezchmurnie, 15*C. Odczuwalna temperatura, zwłaszcza na naszej, solidnie nagrzewanej trybunie, była znacznie wyższa. Rażące słońce utrudniało nieco oglądanie spektaklu, co widać na zdjęciach.

Jeszcze na chwilę przed rozpoczęciem meczu kibice rozpoczęli głośny spektakl wokalny. Młyn najaktywniejszych fanatyków Banika zlokalizowany jest za bramką, na trybunie D. W ich dopingu na pewno pomagał znakomity, emocjonujący przebieg spotkania, ale i tak nie można im odebrać, że było czego posłuchać i nie ustawali przez pełne 90 minut. Bardzo często pomagała im reszta stadionu. Po dziesięciu minutach od pierwszego gwizdka na trybunie B zaprezentowali bardzo efektowną oprawę, składającą się z baloników, folii i sporej sektorówki z napisem BANIK NAFURT. Do pełni szczęścia zabrakło jedynie pirotechniki. Zaciekawił mnie czas trwania prezentacji. U nas taka forma oprawy byłaby widoczna co najmniej przez trzy minuty. W Ostrawie około sto sekund.

Gorący klimat z trybun w mgnieniu oka przeniósł się na murawę. W 13. minucie Milan Baros bezpardonowo zaatakował Tomasa Soucka. Arbiter bez wahania wyciągnął żółtą kartkę, co bardzo nie spodobało się publiczności. Chwilę później otrzymał informację od VAR, żeby przyjrzał się tej sytuacji na powtórce. Obejrzał ją zatem z odtworzenia i zmienił swoją decyzję. Z żółtej kartki zrobiła się czerwona, co oznaczało, że przez ponad 75 minut gospodarze będą grali z najlepszą obecnie czeską drużyną w osłabieniu. Do czerwoności rozgrzała się także publika. Na murawie lądowały kubki z piwem, butelki i inne rzeczy, jakie kibice mieli pod ręką. Jednocześnie wspierali swojego kapitana, głośno skandując jego nazwisko. Nie ukrywam, że decyzja sędziego, a przede wszystkim zachowanie Barosa, rozzłościła również mnie, bo cieszyłem się na myśl o oglądaniu gry zdobywcy Ligi Mistrzów z 2005 roku. Dla porządku i na swoją obronę nadmienię, że nie okazywałem złości, niczym nie rzucałem. W tamtym momencie mało kto się spodziewał, że dalsza część meczu będzie miała taki przebieg. Cios za cios, akcja za akcję. Napięcie większe niż 400 kV. Ku uciesze, ba, ku ekstazie niemal całego stadionu gospodarze potrafili przechylić wynik na swoją korzyść. Wynik rozstrzygnął się już w pierwszej połowie. Na pierwszego gola Martina Fillo szybko odpowiedział Miroslav Stoch, ale na drugie trafienie Fillo Slavia nie miała już argumentów. Inaczej, miała, bo trzeba przyznać, że przeważała, ale bardzo ofiarnie grała defensywa Banika, a murem nie do skruszenia była znakomita dyspozycja byłego golkipera Prażan, Jana Lastuvki.

Pirotechnika pojawiła się na kwadrans przed zakończeniem spotkania. Na trybunie D odpalono kilka (na oko osiem) rac.

Więcej spodziewałem się po kibicach przyjezdnych. Z Pragi przyjechali w sile 300-350 osób. Dopingowali przez cały mecz, ale nie mogli przebić się przez znacznie głośniejszych gospodarzy.

Niewiele zabrakło do kompletu publiczności. Stadion może pomieścić 15 123 widzów.

Nie mam wątpliwości, i z żalem to stwierdzam, że czeska piłka klubowa jest obecnie na wyższym poziomie niż polska. Banik i Slavia prezentują bardzo solidny, uporządkowany futbol, na który w naszej Ekstraklasie nie byłoby mocnych. Na stadionie w Ostrawie można poczuć się jak u nas, ale tylko pod kątem atmosfery na trybunach. Bo jest dobra jak u nas. I nawet ich przekleństwa brzmią podobnie.

Rozpocząłem od trenera Panika i na trenerze Paniku zakończę. O tym, jaki wymiar miał ten mecz, najlepiej świadczą jego słowa z pomeczowej konferencji:

„To jedno z największych zwycięstw w mojej karierze trenerskiej. Zwycięstwo w dziesiątkę przeciwko najlepszemu czeskiemu zespołowi, który potrafi grać przeciwko przeciwnikom w europejskich pucharach, wydaje się całkowicie nierealne. Ale to dowodzi, że piłka nożna nie ma granic i przełamuje bariery, których z pozoru nie można przełamać. Gra zespołowa znaczy znacznie więcej niż sztuka pojedynczych graczy”.

fot. fcb.cz

Fajnie było brać w tym udział.

Facebook Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *