Kinga Szemik: W Polsce nie jesteśmy jeszcze na takim etapie, by kobiecą piłkę traktować poważnie [WYWIAD]

W 2013 roku kobieca reprezentacja Polski do lat 17 wywalczyła Mistrzostwo Europy. W kadrze tej drużyny była Kinga Szemik, zawodniczka, która obecnie łączy grę w piłkę z nauką w Teksasie, w amerykańskiej drużynie Texas Rio Grande Valley. W obszernym wywiadzie opowiedziała nam o swoich początkach, grze w męskiej drużynie Borów Pietrzykowice, debiucie w Ekstralidze kobiet w barwach Mitechu Żywiec, reprezentacji Polski i oczywiście o uniwersyteckiej lidze w Stanach Zjednoczonych. Jak wygląda zaplecze treningowe jej drużyny? Dlaczego kobieca piłka nożna cieszy się w USA większą popularnością od męskiej? W jaki sposób Amerykanie dbają o rozwój naukowy swoich sportowców? Co można zrobić, aby renoma i organizacja polskiej piłki kobiecej uległy poprawie?

Jak ci się podobał Mundial w Rosji?
Był super. Generalnie najbardziej podobało mi się, że we wczesnych fazach turnieju odpadały wielkie drużyny. Z jednej strony jest to olbrzymi zawód dla wielu kibiców, ale z drugiej dowód na to, że piłka nożna idzie naprzód. Teoretycznie słabsze drużyny grają lepiej i ogrywają gigantów. Na pewno nie powiedziałbyś, że tak szybko odpadną Niemcy, Hiszpania czy Argentyna.

I to jest przewaga piłki nożnej nad innymi dyscyplinami. W piłce ręcznej lub siatkówce żelaźni faworyci zazwyczaj wygrywają.
Dokładnie. Bardzo mi się podoba, że np. Brazylijczycy, wielcy faworyci tego turnieju, którzy dodatkowo mieli odkuć się za porażkę sprzed czterech lat, zostali wyeliminowani przez Belgów.

Amerykanie nie płakali zbyt mocno, że ich reprezentacja nie awansowała na Mundial?
Bardzo to przeżywali. Na reprezentację polała się fala hejtu. Oczywiście znacznie mniejsza niż w Polsce po odpadnięciu Biało-Czerwonych już po fazie grupowej, ale jednak spora. Wiadomo, że jeśli wierzysz w jakąś drużynę, to w przypadku niepowodzenia będziesz zawiedziony. Szczerze powiedziawszy, w towarzystwie znajomych trochę się z nich śmiałam. W Stanach wiele osób ma poczucie wyższości, uważają się za światową potęgę w każdej dziedzinie, a potem w tabeli wyprzedza ich Panama. W sumie dobrze, że tak się stało, bo zostali sprowadzeni na ziemię. Brak awansu pokazał, że muszą jeszcze popracować nad wieloma sprawami.

A osłodził im życie fakt, że dostali współorganizację Mistrzostw Świata w 2026 roku?
Na pewno. Bardzo się cieszą, choć piłka nożna zapewne nigdy nie przebije futbolu amerykańskiego. Organizacja mistrzostw jest dla nich niesamowitą szansą, by pokazać się światu z jak najlepszej strony i sprawić, by sam rozwój piłki poszedł do przodu.

Częściej oglądasz piłkę nożną żeńską czy męską?
Szczerze powiedziawszy, kiedy gram w piłkę i dużo trenuję, to rzadko kiedy oglądam cokolwiek.

Syndrom piłkarza?
Tak. Cały czas w tym siedzisz. Gdybym tyle nie grała, to pewnie sporo czasu poświęcałabym na samo oglądanie piłki. Mój tryb dnia wygląda tak, że albo trenuję, albo się uczę. Jeśli mam jakiś wolny czas, to wolę go spędzić ze znajomymi, przeczytać dobrą książkę lub obejrzeć film. Kiedy już włączam mecze, wydaje mi się, że częściej są to mecze kobiet. Wynika to faktu, że ja w tym środowisku funkcjonuję. Znacznie lepiej ogląda mi się spotkanie, gdy widzę, że gra w nim jakaś moja znajoma. Wiadomo, że męski futbol też podpatruję, bo to lubię, ale nie śledzę jakiejś konkretnej drużyny, bo najzwyczajniej w świecie nie mam na to czasu.

Ale gdy łapałaś bakcyla na piłkę nożną, wszystko zaczęło się zapewne od piłki męskiej?
Oczywiście, że tak. Zaczęłam grać z braćmi i innymi chłopakami jak miałam, nie wiem, cztery, może pięć lat. Wtedy to było dość niespotykane, by dziewczynka grała w piłkę. Ponadto chodziłam na stadion Borów Pietrzykowice, by podpatrywać, jak grają seniorzy. No i rzecz jasna oglądałam wiele meczów „z górnej półki” w telewizji.

A propos grania z chłopakami. Często w rozmowach z osobami spoza Pietrzykowic wspominam, że niemal dzień w dzień na boisko chodziło kilkudziesięciu młodziaków, których marzeniem było zostać piłkarzami, a tak naprawdę do piłki na dobrym poziomie przebiłaś się tylko ty i Agnieszka Spandel.
Coś w tym jest. Niełatwo było być jedną z dwóch-trzech dziewczyn, które kopią w piłkę. Często spotykałyśmy się ze sprzeciwem. Agnieszka zapewne mniejszym niż ja, bo ona nie grała w jednym klubie z chłopakami. Dość szybko trafiła do Mitechu Żywiec. Ja grałam w trampkarzach Borów Pietrzykowice i nierzadko mierzyłam się z ruchem oporu, z pytaniami typu: „co ona tutaj robi?”. Jak pomyślę sobie o tym wszystkim z perspektywy czasu, trochę dziwię się samej sobie. Widocznie byłam na tyle uparta i tak bardzo chciałam uganiać się za piłką, że przebijałam się tam, gdzie mało kto chciał, żebym w ogóle była. Krok po kroku pokonywałam kolejne szczeble i dzisiaj jestem tu, gdzie jestem. Finalnie cieszę się, że tak potoczyła się moja kariera. Nie kariera, nie chcę jeszcze tego tak nazywać, moja przygoda z piłką.

Nie umniejszaj sobie. Krzysztof Stanowski kiedyś bardzo mądrze powiedział, że przygodę z piłką ma ktoś, komu piłka wpadnie do fontanny i musi ją wyciągnąć. W twoim przypadku trzeba mówić o karierze.
Poświęcam temu życie, jestem stuprocentową profesjonalistką, ale póki co nie jestem w stu procentach profesjonalnym sportowcem. Muszę jeszcze dzielić sport z nauką. Jeszcze nie mam papierka na to, że jestem sportowcem, a niestety właśnie papierki liczą się we współczesnym świecie. Bardzo cieszy mnie droga, którą sobie obrałam. Cały czas ją kontynuuję.

Od początku swoich klubowych występów stałaś na bramce?
Nie, grałam na każdej możliwej pozycji. Wiesz jak to jest. Kiedy grasz w trampkarzach, trenerzy mają różne wizje, więc raz grasz tu, raz grasz tam. To dobrze, że nie przywiązują dziewięciolatków do jednej pozycji, tylko szukają różnych rozwiązań.

Zatem w jaki sposób trafiłaś między słupki?
Na bramce wylądowałam grając jeszcze z chłopakami. Dobrze mi szło, dobrze się czułam. Zauważył mnie wiceprezes Mitechu. Powiedział, że z moimi warunkami fizycznymi, bardzo dobrymi jak na bramkarkę, mogę sporo osiągnąć.

Ile miałaś lat, jak debiutowałaś w Mitechu w Ekstralidze?
Nie pamiętam, piętnaście, szesnaście? Wcześniej, przed awansem, broniłam w drugiej lidze.

To z Mitechu po raz pierwszy trafiłaś do kadry narodowej?
Nie. Będąc zawodniczką Borów, grając w męskiej drużynie, dostałam powołanie do kadry wojewódzkiej. Co ciekawe, przyszło do Żywca, do Mitechu.

Zatem to kadra wojewódzka „skazała cię” na Mitech.
Można tak powiedzieć. Ale to Mitechowi zawdzięczam, że trenerzy z kadry dowiedzieli się o moim istnieniu. Rzadko, bardzo rzadko zdarza się, by powołanie dostała zawodniczka grająca w męskiej drużynie. Zresztą z chłopakami możesz grać tylko do pewnego momentu, do wieku juniorskiego. Teraz coraz częściej kluby posiadają żeńskie sekcje, w Borach również funkcjonuje obecnie drużyna dziewczyn. Ogólnie jestem zwolenniczką, by dziewczyny na początku swojej przygody z piłką nożną grały z chłopakami. Są silniejsi, zwinniejsi. Można się przy nich wiele nauczyć, lepiej rozwinąć. Uważam, że jeśli nawet do piętnastego roku życia masz możliwość grać z chłopakami, nie wahaj się, graj. Bardzo dobrym rozwiązaniem dla dziewczyn są też sekcje łączone. Oczywiście nie może w nich być zbyt wiele piłkarek, bo wtedy spada dynamika. Wiadomo, fizjologia. Nie lubię, kiedy porównuje się piłkę żeńską do piłki męskiej.

Ale czasami nie da się nie porównywać.
Ok, ale jak słyszę marudzenie, że „ta piłka kobieca to jest taka wolna”, mam dosyć. Przecież wiadomo, że mężczyźni są znacznie silniejsi, szybsi. Weźmy na przykład tenis. Jeśli postawisz na jednym korcie jedną z najlepszych tenisistek, powiedzmy Serenę Williams, z jakimś przeciętnym tenisistą, takim ze światowej 3. ligi, to najprawdopodobniej wygra mężczyzna. Kluczową rolę odegrają warunki fizyczne. W tenisie na te dysproporcje nikt nie patrzy, więc dlaczego niektórych tak bardzo boli kobieca piłka nożna? To jest kwestia mentalności i przyzwyczajeń. W Stanach Zjednoczonych jest bardziej popularna od piłki nożnej mężczyzn. Na mecze dziewczyn przychodzą tłumy kibiców. To też jest jeden z powodów, dlaczego tam jestem. Ponadto to chyba jedyny kraj, w którym można łączyć granie w piłkę z nauką.

Chyba nie tylko piłkę?
Tak, inne dyscypliny również. Potem masz duże szanse, by spróbować swoich sił w profesjonalnym sporcie. W innych krajach nie ma takich możliwości.

Słyszałem, że w USA wśród małych chłopaków zabija się największą przyjemność z piłki nożnej – masz futbolówkę, przedrybluj połowę składu przeciwnika i strzel gola. Podobno od samego początku kładzie się nacisk na taktykę, organizację i tym podobne.
W Stanach jest duże parcie na sportowców. Jeśli chodzi o piłkę nożną, zdają sobie sprawę, że są za Europą oraz Ameryką Południową i starają się to nadrobić. Wydaje mi się, że idą w dobrą stronę. W bardziej profesjonalnych klubach może być tak, jak mówisz. Zbyt dużego kontaktu z dziecięcą piłką nie miałam, ale spotkałam się z trenerami, którzy szkolą w taki sposób. Od razu chcą uczyć boiskowej mądrości. To do końca nie jest dobrą drogą, bo w pierwszej kolejności futbol powinien dawać dzieciom radość. Jeśli tej radości nie ma, nie chcą później trenować. Podkreślam, nie chcę mówić, że tak jest w większości przypadków, nie chcę generalizować. Wydaje mi się, że w każdym kraju są tacy trenerzy, ale też i tacy, którzy w pierwszej kolejności chcą zaszczepić w dzieciach miłość do piłki.

Kolejną sprawą, o której czytałem i która mnie zaciekawiła, jest system pay to play. Jeśli dzieci chcą grać w piłkę w przyzwoitych warunkach, ich rodzice muszą za to zapłacić. Ile w tym prawdy?
Coś w tym jest. Nawet u mnie w klubie uniwersytet prowadzi szkółki dla dzieci, takie dorywcze, zazwyczaj w okresie wakacyjnym, i są płatne. Poza tym weźmy pod uwagę, że konkurencja w piłce jest bardzo duża. Często rodzice mają większe ambicje od swoich dzieci i wykładają pieniądze, by zapewnić im lepsze warunki. I tak to się nakręca.

Nie zapytam, czy byłaś w szoku, jak pierwszy raz poleciałaś do Stanów i zobaczyłaś, w jakich warunkami przyjdzie ci trenować, bo na pewno byłaś. Zapytam zatem, w jak dużym szoku, jak wielki był przeskok w porównaniu z warunkami do trenowania w Polsce?
Zacznijmy od ludzkiej mentalności. W USA postrzeganie piłkarki jako sportowca jest na znacznie lepszym poziomie niż w Polsce. Najbardziej zaskoczył mnie profesjonalizm. Pomimo faktu, że Texas Rio Grande Valley jest drużyną uniwersytecką, nieprofesjonalną, to takiego profesjonalizmu ze strony pracowników, sztabu i opieki medycznej nie doświadczyłam nigdy wcześniej. Nawet w reprezentacji Polski. Mogę powiedzieć, że mi to zaimponowało. To nie jest na zasadzie: jesteś tutaj na cztery lata, wykorzystamy z ciebie maksimum i potem idź sobie, nie jesteś nam potrzebna. Uczą dobrych nawyków, podpowiadają, zachęcają. Dbaj o siebie, rób to i to, jeśli cię coś boli, przyjdź, pomożemy. Opieka medyczna i rehabilitacyjna jest bardzo dobrze rozwinięta. Jeśli czegoś potrzebujemy, zawsze ktoś na nas czeka. To daje bardzo duży luz psychiczny. Możesz skoncentrować się tylko na graniu. Co ważne, wszystko jest na miejscu, na terenie uniwersytetu, który przeznacza bardzo duże pieniądze na sport.

Zaplecze treningowe zapewne też robi wrażenie?
Mamy jedną, bardzo dużą siłownie, z której korzystają wszyscy sportowcy z uczelni. Nad treningami siłowymi i motorycznymi czuwa dwóch trenerów, którzy są do naszej dyspozycji niemal non stop. Ponadto biorą udział w naszych treningach i stale podpowiadają, zwracają uwagę na technikę, by przez przypadek nie ulec kontuzji. Dzięki temu wiemy, jak ćwiczyć, gdy latem rozjeżdżamy się na dwumiesięczne wakacje. Oczywiście na ten czas też mamy rozpisane programy treningowe. Oprócz tego na terenie uniwersytetu są dwie mniejsze siłownie, baseny otwarte, basen kryty. To jest niesamowite, bo gdzie byś nie popatrzył, tam na stosunkowo małej przestrzeni widzisz wszystko to, czego w przeszłości ci brakowało. Jest tyle pomieszczeń, w których możesz się rozwijać, odpowiednio o siebie zadbać, a jeszcze masz do dyspozycji ludzi, którzy ci w tym pomogą.

A boiska treningowe? W Teksasie macie syntetyki czy jednak naturalna nawierzchnia?
Moja drużyna jest bardzo młoda, ma dopiero cztery lata i, w porównaniu do innych drużyn uniwersyteckich w Stanach, wszystko jeszcze raczkuje. Cały obiekt jest stale rozbudowywany. Póki co mamy do dyspozycji jedną płytę, na której jednocześnie trenujemy i gramy. Nie mam nic przeciwko temu, zwłaszcza, że zawsze jest świetnie przygotowana. Klub bardzo o nią dba. Czasami dostajemy maile, żeby danego dnia z niej nie korzystać, bo zastosowano świeże preparaty pielęgnujące. Nasza murawa jest naturalna, ale bardzo specyficzna, posiada zupełnie inny gatunek trawy niż ten spotykany w Europie.

Co możesz powiedzieć o poziomie ligi uniwersyteckiej w USA? Masz porównanie choćby z reprezentacją młodzieżową i z polską Ekstraligą.
Zacznijmy od tego, że w lidze uniwersyteckiej grają dziewczyny w wieku od 18 do 22 lat. Do tego naprawdę pojedyncze przypadki starszych osób, które nieco później zaczęły studiować. Gramy tylko jesienią. Wiosnę poświęcamy głównie na motorykę. Na treningach, co potem przekłada się na mecze, jest znacznie większy nacisk pod kątem biegowym i siłowym niż w Polsce. W Ekstralidze miałyśmy sztywne założenia taktyczne, których musiałyśmy się trzymać. W Stanach dają nam pobawić się piłką. Oczywiście wynik jest najważniejszy, ale musimy schodzić z boiska zadowolone, jak po dobrej zabawie. Mecze są zazwyczaj bardzo wyrównane. W reprezentacji Polski przez kilka dni przygotowujemy się na każdego przeciwnika pod kątem taktyki, od defensywy, przez środkową formację, aż po ofensywę. W Ekstralidze na jednego rywala przygotowywałyśmy się przez cały tydzień. W USA nie możemy sobie na coś takiego pozwolić. Każdego tygodnia gramy dwa spotkania, jeden w piątek, drugi w niedzielę. Do tego w tygodniu wszystkie chodzimy na zajęcia na uczelnię, więc czas przygotowania taktycznego znacznie się skraca. Tak de facto na rozpracowanie dwóch przeciwników mamy tylko dwa dni. W niedzielę wieczorem wracamy do Teksasu, poniedziałek mamy wolny, we wtorek powoli wchodzimy w trening, w środę i czwartek ostro trenujemy. Z tym, że w czwartek też nie możemy przesadzić, bo nazajutrz gramy mecz.

Oczywiście w międzyczasie, od poniedziałku do czwartku, normalnie studiujecie.
Tak, opisuję tylko piłkarski plan tygodnia. To bardzo przekłada się na styl gry, na różnice między piłką w USA a w Polsce czy ogólnie w Europie. Nie ma sztywnego systemu, bo poniekąd nie masz czasu na jego wypracowanie. Przy takiej częstotliwości meczów bardzo ważny jest aspekt mentalny. Ja bardzo duży nacisk kładę właśnie na to, by moja głowa była jak najlepiej przygotowana do kolejnych spotkań. Powiedzmy, że wygramy mecz w piątek. Niby się cieszę, a tak naprawdę już kumulują mi się myśli o następnym, który już za dwa dni.

Stany Zjednoczone to wielki kraj, więc trochę czasu spędzacie zapewne na wyjazdy na mecze. Jaki jest wasz najdalszy wyjazd?
Wydaje mi się, że do Seattle [około 3100 km – DG].

Jak wygląda ich organizacja? Zdarza się, że w piątek gracie mecz, powiedzmy, na zachodnim wybrzeżu, a w niedzielę na wschodnim?
Trener, sztab i inni pracownicy klubu poświęcają sporo czasu na samą logistykę. Nie musimy się niczym martwić, nie bierzemy udziału w tym, jak oni to wszystko załatwiają. Mówią nam tylko o której mamy być na lotnisku. No i lecimy. Czasami wracając z meczów przygotowujemy się do zajęć na uczelni. Czytamy, piszemy referaty. Tak dalekie wyjazdy są bardzo ciężkie i pod kątem fizycznym i psychicznym. Liga zdaje sobie z tego sprawę, więc kiedy mamy bardzo daleką podróż w piątek, to niedzielny mecz jest tak blisko, byśmy mogły dojechać busem.

Latacie czarterami czy rejsowymi?
Rejsowymi.

Zapewne wiesz, dlaczego o to pytam?
Wiem, wiem.

Jak skomentujesz sytuację z Ryanairem i opóźnionym lotem kobiecej reprezentacji do Glasgow na decydujący mecz w eliminacjach Mistrzostw Świata?
Nie wiem, czy jestem odpowiednią osobą do komentowania takich rzeczy. Dziewczyny nie miały żadnego wpływu na to, co się działo. Wiadomo, że byłoby milej, gdyby tę reprezentację traktowano poważniej, niż się ją traktuje. Z większym szacunkiem. To są dziewczyny, które poświęcają piłce całe swoje życie. Jeśli chce się grać poważny mecz, to ze strony związku powinny być zapewnione jak najlepsze warunki. Są spore rezerwy w samej organizacji, moglibyśmy zrobić w tej sprawie znacznie więcej, a tego nie robimy. Pamiętam tę całą sytuację i wymianę zdań na Twitterze z prezesem Bońkiem. W tym wszystkim najbardziej poszkodowane były oczywiście dziewczyny. Chcąc nie chcąc, to zdarzenie w większym lub mniejszym stopniu wpłynęło na wynik i na to, co działo się na boisku. Przecież można było tego uniknąć, ale jak widać, w Polsce nie jesteśmy jeszcze na takim etapie, by kobiecą piłkę traktować poważnie. Mam nadzieję, że pewnego dnia to się zmieni.

Tak z perspektywy polskiej zawodniczki, jaki poziom w żeńskiej piłce trzeba osiągnąć, by móc się z niej utrzymywać?
W Ekstralidze są dziewczyny, które podpisują zawodowe kontrakty, ale jakbym ci powiedziała, ile zarabiają… To się w ogóle nie przekłada na wkład, na to, ile one poświęcają dla futbolu.

Nie interesują mnie dokładne sumy, bo nie chcę nikomu zaglądać do kieszeni. Chcę jedynie wiedzieć, czy kobiety mogą się utrzymać z samego grania w piłkę.
Nie mówię o tym, by to piętnować. Zdaję sobie sprawę, że to sport cieszący się takim a nie innym zainteresowaniem w naszym kraju. Wydaje mi się, że aby coś się zmieniło, potrzebujemy wyraźnego bodźca w postaci sukcesu pierwszej reprezentacji. To na pewno przyciągnęłoby uwagę ludzi na kobiecą piłkę. Wszystko zaczyna się od uwagi. Jeśli przybędzie więcej ludzi zainteresowanych, od razu pojawią się sponsorzy, a to poprawi dziewczynom warunki. Kiedy patrzę na dzisiejsze realia… Te standardy są tak niskie, że naprawdę każda poprawa byłaby dobra. Wszystkie cieszymy się z każdej, nawet najmniejszej zmiany na plus. Większość dziewczyn nie jest w stanie utrzymać się z samej piłki. Normalnie pracują, a po ośmiu godzinach idą na trening. Wychodzę z założenia, że jeśli chcesz coś osiągnąć, musisz się temu oddać w stu procentach. W realiach polskiej piłki kobiecej jest to niestety niemożliwe. A to przecież też przekłada się na poziom sportowy. Ludzie patrzą na to zbyt prostolinijnie. Pewnie powiedzą, że pieniądz meczów nie wygra. Jasne, ale tu chodzi o coś więcej, nie o same pieniądze, tylko to, co się za nimi kryje. Weźmy pod uwagę, że jeśli dziewczyny miałyby możliwość skupienia się tylko na treningach, przejścia na profesjonalizm, to poziom ich gry szybko poszedłby w górę. Reprezentacje młodzieżowe mamy coraz lepsze, mam nadzieję, że przełoży to się na jakość dorosłej kadry. Wierzę, że któregoś dnia wszyscy ci kibice, którzy dzisiaj krytykują, głównie w internecie, zaczną cieszyć się z nawet najmniejszych sukcesów dziewczyn i będą je wspierać.

Kto był twoim pierwszym bramkarskim idolem?
Z polskich Dudek i Boruc, z zagranicznych Iker Casillas.

Starałaś się brać z nich przykład, naśladować ich?
Najbardziej lubiłam w nich to, że czymś się wyróżniali. Nie byli tacy jak inni. Casillasowi brakowało centymetrów, a był bardzo skoczny. Dodatkowo bardzo skromny poza boiskiem. Zawsze go postrzegałam za człowieka z cienia. Nie pchał się na afisz, unikał reklam, afer, a później wychodził na murawę i był najjaśniejszą postacią widowiska. Zyskał u mnie przez to bardzo duży szacunek.

A kto jest twoim idolem dzisiaj?
Nie wiem, czy dzisiaj mam swojego idola. Lubię kilku bramkarzy, podziwiam ich, jak bronią.

Zapytałem, by przekonać się, czy piłkarski idol zmienił się z mężczyzny na kobietę. Nie tak dawno wrzuciłaś na Instagrama zdjęcie z Kasią Kiedrzynek ze zgrupowania reprezentacji Polski i dodałaś podpis: „to wspaniałe mieć możliwość trenowania z najlepszą z najlepszych”. Czy to właśnie ją uznajesz za najlepszą bramkarkę na świecie?
Moim zdaniem najlepszą bramkarką na świecie jest Hope Solo. Świetna piłkarka. Często ratowała reprezentację USA z beznadziejnych sytuacji. Fakt faktem, że poza boiskiem, zresztą na boisku czasem także, jest bardzo kontrowersyjna. Jeśli w Stanach jesteś popularną zawodniczką, stajesz się poniekąd taką piłkarką-celebrytką. Solo ma w Ameryce podobny status jak Cristiano Ronaldo w Europie. Ja w jej afery nie wnikam, oceniam ją tylko pod kątem sportowym. Co do Kasi, jest bardzo dobrą bramkarką, gra w PSG, co jest ogromnym osiągnięciem z perspektywy polskiej zawodniczki. Nie traktuję jej jako autorytetu, bo to bardzo mocne słowo. Podziwiam ją za to, gdzie jest, ale ja mam swoją wizję i swoją drogę, jaką chcę przejść, by spełnić marzenia.

Ustaliliśmy już, że piłka nożna kobieca jest w USA bardziej popularna od piłki męskiej. Czy w takim razie przeciętny kibic soccera lepiej zna Hope Solo niż Landona Donovana lub Clinta Dempsey’a?
Większość Amerykanów zna Hope Solo. Ona jest marką samą w sobie. Była twarzą Nike, występowała w wielu reklamach. Tak samo Alex Morgan, również reprezentantka Stanów. Amerykanie w piłce kobiecej odnoszą znacznie więcej sukcesów niż w męskiej. Reprezentantki USA wielokrotnie sięgały po Mistrzostwo Świata, a to przekłada się na duże zainteresowanie ich zespołem. Nawet jeśli ktoś nie zna danej zawodniczki z imienia i nazwiska, wystarczy pokazać jej zdjęcie i od razu usłyszysz: „aaa, to ta z reprezentacji!”. Mi się to bardzo podoba, bo do kobiet grających w piłkę jest zupełnie inne podejście niż np. w Polsce. W Stanach nie usłyszę: „grasz w piłkę? Wow, no to sobie graj”. Tam jesteś sportowcem, szanowanym sportowcem, czujesz wsparcie kibiców i to jest świetne.

Na mecze kobiecej reprezentacji USA przychodzi zapewne bardzo dużo fanów?
Ogrom. Oczywiście frekwencja zależy też od atrakcyjności przeciwnika. Wielką popularnością cieszą się turnieje z udziałem Japonii, Australii i kilku ekip z Europy, np. Niemiec, Francji, Anglii. To jest prawdziwe święto soccera. Tak samo jak pojawi się jakaś solidna europejska drużyna klubowa. Teraz w Stanach przebywa żeńska ekipa Paris Saint-Germain, zainteresowanie wokół niej jest bardzo duże. Bardzo cieszy, że w Europie kobieca piłka nożna zyskuje na popularności. Jeśli spojrzysz na frekwencję w Niemczech, we Francji, w Hiszpanii czy Portugalii to przekonasz się, że stereotypy dotyczące kobiecego futbolu schodzą na bok. Ludzie chodzą na stadiony dla rozrywki, dla wsparcia swojej drużyny. Czegoś takiego potrzebujemy w Polsce. Wierzę, że przyjdzie na to czas.

Jesteś osobą, która stawia przed sobą kolejne cele i uparcie dąży do ich realizacji. Wiem, że bardzo zależy ci, by zrobić doktorat z psychologii. A jeśli chodzi o karierę piłkarską, jaki kolejny krok chcesz wykonać?
Chcę grać profesjonalnie w piłkę. Mierzę w National Women’s Soccer League, zawodową ligę kobiecą w Stanach. Tam funkcjonuję, tam łatwiej jest mi się pokazać niż w Europie. Wszystkie mecze, które gramy, są transmitowane, jednak różnica czasu robi swoje. Jeśli gramy o 19:00, to w Europie jest środek nocy. Mało kto zrywa się z łóżka na nogi, by oglądać naszą ligę. NWSL jest moim celem, wierzę, że wszystko zależy od mojej głowy i ciężkiej pracy. Jestem pozytywnie nastawiona, na pewno mnie na to stać. Chcieć to móc.

A co jeśli jeszcze w trakcie studiów pojawi się oferta z NWLS? Przerywasz, w cudzysłowie, kontrakt uczelniany, kończysz naukę i przechodzisz na zawodowstwo?
Bardzo rzadko zdarza się, by ktoś powoływał zawodniczkę do profesjonalnego futbolu w trakcie jej studiów. Taka jest ścieżka kariery w USA, zresztą nie tylko w piłce nożnej, ale i w całym sporcie. Większość zawodowych piłkarek najpierw łączyły granie z nauką, a dopiero po studiach dostawały oferty z NWLS. To funkcjonuje na zasadzie obustronnego uszanowania. Kluby wiedzą, że studiujesz, poświęcasz na naukę sporo czasu, zatem nie chcą wywierać na tobie presji, stawiać pod ścianą z pytaniem: albo wykształcenie albo piłka. Nie przypominam sobie, by zaciągnięto kogoś do zawodowstwa w trakcie studiów, zatem nie sądzę, by stało się tak w moim przypadku. Poza tym weźmy też pod uwagę, że jeśli podpiszesz z kimś profesjonalny kontrakt, to później nie możesz już wrócić na studia. Władze wyższych uczelni bardzo surowo to przestrzegają. Przed przystąpieniem do nauki musisz podpisać ogromną stertę dokumentów poświadczających, że nigdy wcześniej nie byłeś profesjonalnym sportowcem.

Wyjazdem do Stanów Zjednoczonych przybliżyłaś się czy oddaliłaś od reprezentacji Polski?
Jestem na drugim końcu świata, więc ciężko ściągać mnie do Polski na dwa-trzy dni zgrupowania. Same loty i zmiana czasu są straszne. W czerwcu miałam okazję trenować z reprezentacją, bo dwa miesiące wakacji spędziłam w ojczyźnie. Jestem szczęśliwa, że miałam sposobność ćwiczyć z najlepszymi polskimi piłkarkami. Rozmawiałam z trenerami, zatem wiem, nad czym muszę pracować szczególnie. Odnośnie pytania, wydaje mi się, że raczej się oddaliłam, bo droga do kadry dla zawodniczki grającej w Europie jest jednak znacznie krótsza. Mój wybór był świadomy, zdawałam sobie sprawę, że pewien poziom w Polsce już osiągnęłam i musiałam zmienić środowisko i otoczenie, by się rozwijać. Na swoje ambicje nie patrzę krótkowzrocznie. Pewnego dnia efekty mojej pracy na pewno się pojawią. Mam nadzieję, że przyjdzie taki moment, że osiągnę taki poziom, że pomimo znacznej odległości będę regularnie powoływana do kadry. To jest mój cel.

fot. wyr. herosports.com
Facebook Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *