Robert Demjan: Tytułu króla strzelców Ekstraklasy nikt mi nie odbierze! [WYWIAD]

Słowak, który w 2010 roku przybył do Podbeskidzia Bielsko-Biała z rezerw Viktorii Žižkov. Anonimowy wówczas piłkarz wywalczył z klubem spod Klimczoka niespodziewany awans do Ekstraklasy, a tam wybitnie przyczynił się do cudownego utrzymania w sezonie 2012/13, zostając królem strzelców, najlepszym napastnikiem i najlepszym zawodnikiem ligi. Dziś walczy o powrót Widzewa Łódź na piłkarskie salony. Robert Demjan opowiedział mi o latach spędzonych w Bielsku-Białej, transferze do Belgii i klimacie panującym w “Sercu Łodzi”. O Robercie Kasperczyku, Czesławie Michniewiczu, Ireneuszu Jeleniu i Franciszku Smudzie. Zachęcam do lektury. 

Łukasz Załuska powiedział kiedyś: „Działacze Dundee United wyciągnęli mnie z czarnej dupy, czyli rezerw Korony Kielce”. Czy mógłbyś to samo powiedzieć o działaczach Podbeskidzia i o trenerze Robercie Kasperczyku, którzy sprowadzili cię do Bielska-Białej z rezerw Viktorii Žižkov?
Pewnie, że tak. Po pół roku spędzonym w rezerwach tego praskiego klubu postanowiłem opuścić Czechy i rozpocząłem poszukiwania nowej drużyny. Manager załatwił mi testy w Bielsku-Białej. Pojechałem, spodobałem się trenerowi na treningach oraz w meczach kontrolnych i podpisano ze mną kontrakt. Trafiłem do Podbeskidzia, co, jak się okazało, wszystkim wyszło na dobre.

Co wiedziałeś o polskiej lidze, gdy pojawiła się opcja gry w Bielsku-Białej?
Szczerze powiem, że nic. Oprócz tylko, że czekają mnie długie podróże na wyjazdy, czasami po 12 godzin w jedną stronę. Polska, w porównaniu do Słowacji, jest bardzo dużym krajem.

Co cię najbardziej oczarowało?
Kibice. Przede wszystkim to, w jakiej liczbie przychodzą na stadion i w jak licznym gronie jeżdżą na mecze wyjazdowe. Ich doping, atmosfera. W Ekstraklasie podobało mi się, że jest opakowana jak Liga Mistrzów. Canal+ bardzo profesjonalnie przygotowuje transmisje.

Zdawałeś sobie zapewne sprawę, że Podbeskidzie to zespół, który w poprzednim sezonie (2009/10 – DG) rzutem na taśmę zapewnił sobie utrzymanie na drugim szczeblu rozgrywkowym w Polsce?
Oczywiście, wiedziałem, że do ostatniej kolejki grali o życie. Nie wiadomo, co by było, gdyby wówczas spadli. Wszystko tak się pokręciło, że w jednym sezonie Podbeskidzie było o krok od spadku do 2. ligi, a w następnym zrobiliśmy awans do Ekstraklasy.

Taka ironia losu. Tuż przed Twoim przyjściem kibice niesamowicie wygwizdywali trenera Kasperczyka…
…a później nosili go na rękach.

No właśnie. Działacze przed tym historycznym sezonem wcale nie ściągnęli do zespołu wielkich nazwisk. Transfery były krytykowane. Nic nie wskazywało na to, że możecie włączyć się do walki o awans.
Tak, ale od początku czułem, że w szatni spotkała się świetna ekipa. Wszyscy stanowiliśmy całość, tworząc bardzo dobrą drużynę. Ponadto wszystko w klubie funkcjonowało tak jak należy. Wszyscy, od działaczy po sprzątaczek. My myśleliśmy tylko o graniu w piłkę i wygrywaniu kolejnych meczów. Każdy z pracowników dołożył cegiełkę do tego awansu i każdy na niego zasłużył.

Przyszedłeś do Podbeskidzia jako piłkarz zdecydowanie anonimowy. Kibicom dałeś poznać się już przy okazji swojego debiutu przed bielską publicznością, strzelając dwa gole Górnikowi Polkowice.
Bardzo cieszyłem się z tych trafień. Dodały mi pewności siebie, dzięki nim miałem już nieco bardziej „z górki”.

Zdajesz sobie zapewne sprawę, że kibice Podbeskidzia stawiają piłkarzy walczących ponad piłkarzami z dobrą techniką. Rewelacyjnie wpisałeś się w termin „góralski charakter”. Przede wszystkim za to fani szybko cię pokochali.
Zdaję sobie sprawę, że pasowałem do Podbeskidzia. Nie bez powodu grałem tam przez kilka lat. Tym bardziej wielka szkoda, że w taki a nie inny sposób zakończyła się moja przygoda z klubem, ale takie już jest piłkarskie życie.

Do pożegnania jeszcze wrócimy, ale zostańmy przy sezonie 2010/11. Oprócz wywalczenia awansu do Ekstraklasy, skradliście serca kibiców w całej Polsce, świetnie prezentując się w Pucharze Polski.
Było tak blisko finału… Szkoda, wielka szkoda, do dzisiaj żałuję, że nie udało się dowieźć korzystnego wyniku w półfinale przeciwko Lechowi Poznań. Prowadziliśmy już u siebie 2:0, mając wcześniej remis 1:1 z Poznania. Może właśnie tak to wszystko miało być? Awans do Ekstraklasy był głównym celem, wywalczyliśmy go i to jest najważniejsze. Niezwykle miło go wspominam. W Czechach też zrobiłem awans, ale nie towarzyszyła mu taka otoczka, tylu kibiców, nie było takiej fety. W Pucharze Polski pokazaliśmy natomiast, że awansowała ekipa, z którą trzeba się liczyć. Wyeliminowaliśmy przecież Wisłę Kraków i byliśmy o włos od wyeliminowania Lecha.

W Ekstraklasie to właśnie tobie przypadł zaszczyt strzelenia pierwszego gola dla Podbeskidzia na tym poziomie.
Tak, trafiłem w starciu przeciwko Jagiellonii Białystok. Fajnie się poukładało, że dużymi literami zapisałem się w Podbeskidziu. Byłem wszędzie tam, gdzie działo się coś historycznego.

Po wyszarpanym remisie z Jagiellonią przyszedł czas na bardzo zimny prysznic, porażkę 0:6 w Bełchatowie.
To była dla nas bardzo dobra nauczka. Ekstraklasa to zupełnie inny poziom w porównaniu do pierwszej ligi. Jest znacznie mniej miejsca na błędy, każdy z nich może skończyć się utratą gola. Spotykasz się z bardziej doświadczonymi, lepszymi piłkarzami, którzy potrafią korzystać z twoich kiksów. W Bełchatowie dostaliśmy dobrego gonga, by po całej euforii związanej z awansem wrócić na ziemię i od nowa piąć się do góry. Jak się mówi, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Trener poukładał nas od nowa i z biegiem czasu wszystko zaczęło lepiej funkcjonować.

Koniec końców zajęliście bardzo przyzwoite, 12. miejsce na koniec sezonu.
I niestety zadziałała stara piłkarska prawda, że dla beniaminka pierwszy sezon w wyższej lidze jest ciężki, a drugi najtrudniejszy.

Co spowodowało, że rundę jesienną sezonu 2012/13 zakończyliście z dorobkiem zaledwie 6 punktów? Coś było nie tak w przygotowaniach do rozgrywek?
Nie wiem, nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Zmieniali się prezesi, ale to raczej nie miało wpływu na naszą grę. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, wywalczyliśmy cudowne utrzymanie. Żaden z zawodników będących wtedy w drużynie nigdy o tym nie zapomni.

Jesienią do Bielska-Białej trafił Ireneusz Jeleń. Zawodnik z tak znakomitym CV nie odnalazł się w Podbeskidziu. Czym, twoim zdaniem, było to spowodowane?
Oczekiwania wobec niego były bardzo duże. Kibice obserwowali każdy jego ruch i oczekiwali cudów. Może gdyby w pierwszym swoim meczu strzelił bramkę, byłoby inaczej. Wszyscy wiemy, jak ważne dla napastnika jest odblokowanie się. Kiedy za bardzo chcesz, nie idzie. Wydaje mi się, że tak było z Irkiem. Bardzo chciał, a czegoś mu brakowało. Podejrzewam, że gdyby na początku zaczął strzelać, potem byłby nie do zatrzymania. Na treningach było widać, że to fantastyczny zawodnik.

Teraz tak z ręką na sercu. Czy podczas zimowych przygotowań do rundy wiosennej wierzyliście w to, że pozostaniecie w Ekstraklasie na kolejny sezon?
Ja sam bardzo mocno utwierdziłem się w tej wierze po pierwszym wiosennym meczu, w którym rozgromiliśmy Jagiellonię 4:0. Nasza gra napawała optymizmem. Ważne, że nie było to przypadkowe, wymęczone zwycięstwo. Od tej pory codziennie powtarzałem sobie, że możemy ten cel osiągnąć. Wiedzieliśmy, że nie mamy nic do stracenia, a wiele do zyskania. Potem kolejne zwycięstwo, trzecie, czwarte… Widzieliśmy, że straty do innych drużyn robią się coraz mniejsze.

Pamiętam, że kilka dni przed meczem z Jagiellonią Marek Sokołowski, wasz kapitan, powiedział na prezentacji drużyny, by kibice przy stanie 2:0 nie wychodzili ze stadionu, tylko czekali na kolejne trafienia, bo tak jesteście naładowani do gry.
Wszystko nam funkcjonowało. Wygraliśmy 4:0, a mogliśmy wygrać jeszcze wyżej. Udowodniliśmy sami sobie, że jesteśmy jeszcze w grze.

Nie wybiło was z rytmu szybkie odejście z klubu trenera Dariusza Kubickiego? Już po czterech wiosennych kolejkach zastąpił go Czesław Michniewicz.
Dariuszowi Kubickiemu trzeba oddać, że zimą bardzo dobrze przygotował nas do gry. Czesław Michniewicz zajął się przede wszystkim naszymi myślami, świetnie nas motywował. Wbił nam do głowy, że jesteśmy w stanie się utrzymać. Dzięki niemu jeszcze mocniej wierzyliśmy w wywalczenie naszego celu.

Słyszałem, że i ciebie motywował indywidualnie w bardzo ciekawy sposób.
Tak, dostawałem od niego płyty z bramkami świetnych napastników, np. Henry’ego, van Persiego. Bardzo mi to pomagało. Chyba będę musiał zadzwonić do trenera, żeby wysłał mi jakieś płyty, żebym się odblokował i znowu zaczął strzelać w Widzewie.

Spotkałem się z opiniami niektórych kibiców, że Michniewicz miał niewielką zasługę w utrzymaniu, bo dostał samograja od Kubickiego. Co powiesz na ten temat?
Nie mogę się z tym zgodzić. Każdy dołożył swoją cegiełkę do tego sukcesu.

Trener Michniewicz nazwał to utrzymanie „małym Mistrzostwem Polski”.
Ja też powiedziałem, że to było jak zdobycie Mistrzostwa Polski. Po rundzie jesiennej mieliśmy tylko 6 punktów. Nikt w nas nie wierzył, wszyscy widzieli w nas pewnego spadkowicza. My w cel utrzymania uwierzyliśmy i udało się go zrealizować. Byliśmy wtedy w klubie jak jedna wielka rodzina. Wszyscy wierzyli, wszyscy ciągnęliśmy linę w jedną stronę.

Najpiękniejsze chwile w tamtym sezonie przeżywałeś chyba w ostatniej kolejce na Widzewie?
Oczywiście. To tutaj zapewniliśmy sobie utrzymanie, a w dodatku wywalczyłem koronę króla strzelców Ekstraklasy. Coś pięknego.

W tyle zostawiłeś całkiem solidną konkurencję. W lidze byli przecież tacy zawodnicy jak Frankowski, Ljuboja, Saganowski. Mimo to gdzieniegdzie dało się usłyszeć, że Demjan był słabym królem strzelców, bo strzelił tylko 14 goli.
Przecież nikt nie zdobył wtedy więcej bramek, a przytoczeni przez ciebie zawodnicy grali w znacznie lepszych drużynach. Legia wywalczyła Mistrzostwo Polski, my do ostatniej kolejki walczyliśmy utrzymanie, a to ja trafiałem częściej niż napastnicy z Łazienkowskiej. Każdy może gadać, co tylko chce. Ja byłem królem strzelców, nikt mi tego tytułu nie odbierze. Bardzo się z niego cieszę, jest spełnieniem moich marzeń.

Kilka dni później zostałeś uznany najlepszym napastnikiem i zawodnikiem Ekstraklasy sezonu 2012/13.
To już było mega zaskoczenie. Na galę pojechałem wyłącznie z myślą odebrania nagrody za króla strzelców. Okazało się, że odbierałem aż trzy statuetki.

Koszulka z tego sezonu pewnie wisi na ścianie u ciebie w domu?
Chciałem sobie zostawić tę z meczu z Widzewem, ale kibice, obecni z nami w Łodzi, mi na to nie pozwolili. Zbieram pamiątki z każdej drużyny, w której grałem. Z Podbeskidzia mam co najmniej kilka koszulek.

Liczyłeś w tym czasie na powołanie do reprezentacji Słowacji?
Chodziło mi to po głowie. To moje największe niespełnione piłkarskie marzenie. Na domowym meczu z Zagłębiem Lubin na trybunach obecny był trener Michal Hipp. Zaprezentowałem się z dobrej strony, strzeliłem gola. Wydaje mi się, że byłem bardzo blisko kadry. Raptem kilka, kilkanaście dni później Hippa zastąpił Jan Kozak i temat upadł.

Po takim sezonie twój telefon rozgrzewał się zapewne do czerwoności.
No tak, świecił, świecił. W gruncie rzeczy nie był to dla mnie łatwy czas. Chciałem zostać w Podbeskidziu, ale przyszła oferta z Belgii i stwierdziłem, że mam już trochę lat, coś w Polsce osiągnąłem, więc szkoda by było nie skorzystać i nie zobaczyć innej piłki. Grałem wcześniej w Czechach i na Słowacji, ale to nie ten sam poziom. Nie żałuję i nigdy nie będę żałował wyjazdu do Belgii.

Były jakieś inne zagraniczne oferty?
Tak, były oferty z Danii i z Izraela. Działacze Waasland-Beveren byli szybcy i konkretni. Od razu zaprosili mnie na oglądanie stadionu, obiektów treningowych. Spodobało mi się to. Były też propozycje z Polski, z Pogoni Szczecin, z Wisły Kraków. Nawet Legia o mnie wypytywała, choć ostatecznie nie złożyła oficjalnej oferty.

Jakie różnice dostrzegłeś między Ekstraklasą a Jupiler Pro League?
Szczerze powiedziawszy nie było wielkich różnic. W Belgii grają nieco lepsi piłkarze, sam poziom jest nieco lepszy.

A infrastruktura, obiekty treningowe?
Tego nie da porównywać. Nasz obiekt posiadał 10 boisk, z czego dwa ze sztuczną nawierzchnią. Każdego dnia trenowaliśmy gdzie indziej, w zależności od pogody. W Polsce zdecydowanie tego brakuje. Myślę, że powoli zaczyna się to zmieniać. Kluby znacznie poważniej traktują własne bazy.

Nie żałujesz, że twoja belgijska przygoda trwała tylko rok?
Nie żałuję. Trener Bob Peeters bardzo na mnie liczył. Kiedy po sezonie wyjeżdżaliśmy na urlopy, zapowiedział, że cała drużyna ma zostać. Chwilę później dostał ofertę z Anglii, z Charltonu Athletic, i odszedł. Zaraz po nim kilku zawodników. Nie ukrywałem, że brakuje mi rodziny, w Belgii przez rok byłem sam. Nagle pojawiła się propozycja powrotu do Podbeskidzia, z której chętnie skorzystałem. Ale mówię, gdyby w Beveren został trener, ja jeszcze nie wracałbym do polskiej ligi.

Po powrocie do Podbeskidzia zapowiadałeś, że chciałbyś z klubem osiągnąć coś wielkiego. Mówiłeś o europejskich pucharach. Tymczasem w sezonie 2015/16 zaznałeś goryczy spadku do 1. ligi.
Nie tak to miało wyglądać. Po sezonie zasadniczym byliśmy przecież przez kilka godzin w pierwszej ósemce. Wszystko rozstrzygnęło się później między Ruchem Chorzów i Lechią Gdańsk przy zielonym stoliku. Jednego dnia byliśmy w grupie mistrzowskiej, drugiego przyszło nam walczyć o utrzymanie w grupie spadkowej. To nas bardzo zabolało i niestety miało wpływ na naszą grę w rundzie finałowej.

Za trenera Podolińskiego graliście naprawdę ciekawą, skuteczną piłkę. Jak to możliwe, że w siedmiu najważniejszych spotkaniach ugraliście zaledwie jeden punkt?
Dla mnie to do dzisiaj jest nie do pomyślenia. Przez 30 kolejek graliśmy momentami wręcz zajebiście. Oczywiście zdarzały się słabsze mecze, ale było ich niewiele. Nie wiem, naprawdę nie wiem, co stało się z nami w siedmiu kolejkach rundy finałowej. Może tak wielki wpływ miała na nas ta sytuacja z wyrzuceniem nas do dolnej ósemki? Nie pozbieraliśmy się.

Nie miałeś wątpliwości, by po spadku zostać w klubie? Wielu twoich kolegów migiem zmieniło pracodawcę.
Nie miałem wątpliwości. Powiedziałem, że mogę zostać w Podbeskidziu na zawsze. Tam było mi bardzo dobrze, Bielsko-Biała jest idealnym miastem dla mnie i dla mojej rodziny. Od razu chciałem zrobić awans, szybko wrócić do Ekstraklasy, ale niestety się nie udało.

Kibice też spodziewali się szybkiego awansu, jednak sezon na drugim froncie okazał się znacznie cięższy niż podejrzewano.
Wydaje mi się, że zbyt głośno mówiliśmy o tym, że chcemy awansować. Klub powinien mieć wytyczony pewien plan i go powolutku, sukcesywnie realizować. Tymczasem więcej było zapowiedzi niż grania. Ponadto rywale motywowali się na nas podwójnie.

Twój kontrakt z klubem był tak skonstruowany, że jeśli rozegrasz co najmniej 60% ligowego czasu gry, zostanie automatycznie przedłużony.
Tak, zabrakło bardzo niewiele, około 20 minut.

Masz o to żal?
Mam.

I o to, że Marka Sokołowskiego oraz Dariusza Kołodzieja żegnano na stadionie, przy kibicach, a ciebie nie?
Jasne, że tak. Klub miał taki pomysł, że wejdę na ostatnie 10 minut ostatniego meczu przed własną publicznością, tak, aby przypadkiem nie aktywowała się opcja przedłużenia kontraktu. Nie odpowiadało mi to. Ostatni mecz był o nic. Nie chciałem wchodzić z ławki. Oczekiwałem godnego pożegnania, trochę dla tego klubu przecież zrobiłem. Zaproponowałem, że wyjdę w pierwszym składzie i po kilku minutach trener zarządzi zmianę, a ja tym samym pożegnam się ze stadionem i z kibicami. Tak robi się wszędzie. Nie dostałem na to zgody, przez co klub postanowił w ogóle mnie nie żegnać.

Ostatecznie podziękowano ci sezon później, przy okazji meczu z Ruchem Chorzów.
To nie była inicjatywa klubu, tylko prezydenta Bielska-Białej, Jacka Krywulta. Nie pozwolił, bym nie powiedział „do widzenia” bielskiej publiczności. Do dzisiaj mam z nim bardzo dobry kontakt. Powiedział mi, że jak tylko będę w mieście, mam wpadać do niego na kawę.

Za to, jak zostałeś potraktowany, kibice mieli wielkie pretensje do prezesa Tomasza Mikołajko.
Prezes to jedyna osoba w klubie, do której i ja mam pretensje. Nie tak powinniśmy się rozstawać. Przecież zawsze da się dogadać. Zrozumiałbym, jakby mi powiedział: Robert, nie chcemy przedłużać z tobą kontraktu. Rozegraj spokojnie sezon do końca, ale zacznij szukać nowego klubu. Nie miałbym z tym problemu. Tymczasem zostałem odsunięty od składu, by przypadkiem nie przekroczyć kontraktowej liczby minut, a o pożegnaniu już mówiliśmy.

Kolejnym przystankiem w twojej karierze była słowacka Iskra Borcice.
Super drużyna. Mieliśmy wielu zawodników z przeszłością w ekstraklasie polskiej i słowackiej. Wygrywaliśmy mecz za meczem. Myślałem, że właśnie tam będę grał do końca kariery. Pojawiła się oferta z Łodzi. Skusiła mnie perspektywa gry na pięknym stadionie, przy tysiącach fanatycznych kibiców.

Nie musiałeś się zatem pewnie długo zastanawiać?
Na początku myślałem, że zostanę na Słowacji. Zaczęli mnie kusić kibice i atmosfera na Widzewie. Przyciągnęło mnie to jak magnes. Powiem szczerze, że w Ekstraklasie rzadko grałem mecze przy takiej publiczności, przy jakiej graliśmy u siebie w trzeciej, a teraz w drugiej lidze.

Marcin Krzywicki po odejściu z Widzewa napisał: „W wielu klubach w ciągu 40 lat nie doświadczysz tyle, co w Widzewie w ciągu jednej rundy”. Zgodzisz się z tym?
Myślę, że tak.

Serce Łodzi to najlepsza publika, przy której grałeś w Polsce?
Tak, nie mam wątpliwości. Weźmy też pod uwagę, że inaczej się gra, kiedy przy fanatycznej publiczności grasz u siebie, a inaczej jak na wyjeździe. Na Legii też jest świetna atmosfera, ale wszyscy są przeciwko tobie. W Bielsku-Białej na mecze nie przychodziło tylu kibiców, co teraz regularne chodzi na Widzew.

Od razu po przyjściu do Widzewa trafiłeś na gruby kaliber, trenera Smudę.
Musze mu podziękować, bo w dużej mierze dzięki niemu wróciłem do Polski. Jestem mu wdzięczny za wszystko, czego mogłem się od niego nauczyć. Podoba mi się, że ma bardzo duży autorytet. Co powiedział, tak miało być. Jak mówił, że coś jest czerwone, rzeczywiście dla wszystkich stawało się czerwone. Nie pozwolił podważać swojego zdania.

Każdy obiektywny kibic w Polsce bez zawahania stwierdzi, że miejsce Widzewa jest w Ekstraklasie. Ledwo wywalczyliście awans do 2. ligi, ale chyba od razu obraliście kurs na 1. ligę?
Taki jest nasz cel. Mamy dla kogo wygrywać i piąć się w górę. Widzew ma prawdziwych kibiców, kochających klub bezgranicznie, jeżdżących za nim wszędzie.

Gdy jeździliście na wyjazdy w 3. lidze, czasami po wioskach i małych mieścinach, witał was pełen stadion.
Przyjazd Widzewa zawsze jest świętem dla kibiców. Często już na tydzień przed meczem z nami w kasach brakowało biletów. Spinają się także przeciwnicy. Jeżdżą na dupach, by tylko urwać nam punkty. Każdemu piłkarzowi gra się lepiej przy dużej publiczności, w dodatku wtedy znacznie łatwiej o motywację. Widzew jest gwarantem dobrej frekwencji.

W kim upatrujesz największego rywala w walce o 1. ligę?
Nie patrzymy na nikogo. W klubie i w szatni często sobie powtarzamy, że interesuje nas tylko kolejny mecz. Nic więcej. Jak będziemy regularnie wygrywać, będziemy mieć pewność, że nikt nas nie dogoni.

Myślisz, że ten zimny prysznic zafundowany wam w Boguchwale przez Stalówkę (0:3) był ożywczy?
Oczywiście, że tak. Zawsze powtarzam, że coś złego działa na coś dobrze. Dzięki takiej porażce szybko wróciliśmy na ziemię. Trzeba ostro pracować i walczyć, nikt nie odda nam punktów za darmo.

Macie w składzie wielu młodych, obiecujących zawodników. Komu wróżysz największą karierę?
Nie chcę operować nazwiskami, ale rzeczywiście wielu z nich ma spore predyspozycje. Chłopaki solidnie trenują i z powodzeniem ogrywają się teraz w 2. lidze. Jestem pewien, że to zaowocuje w wyższych ligach.

Przypuszczałeś, że w Iskrze zawiesisz buty na kołku. Życie te plany zweryfikowało. Dziś wybiegasz w przyszłość, gdzie nastąpi twój rozbrat z zawodową piłką?
Nie patrzę tak daleko. Wszystko zależy od zdrówka. Jeśli pozwoli, będę grał w piłkę jak najdłużej.

Idealnym zwieńczeniem twojej kariery byłby awans z Widzewem do Ekstraklasy?
Bardzo chciałbym to osiągnąć. Zobaczymy, co z tego będzie. Póki co przed nami kolejny etap – walka o 1. ligę. Musimy stopniowo realizować swoje cele. Super byłoby osiągać jeden cel za drugim.

Chodzą ci po głowie myśli, że grasz w 1. lidze przeciwko Podbeskidziu przy Rychlińskiego i przypominasz o sobie kibicom strzelając gola?
O, to by było bardzo ciekawe! Fajnie by było, gdyby coś takiego się spełniło. Czas pokaże.

Podejrzewam, że po trafieniu dostałbyś owację na stojąco od całej publiczności.
Mogłoby tak być. Mam wielki sentyment do Bielska-Białej. Moje dzieciaki chodziły tam do szkoły, całej rodzinie mieszkało się bardzo dobrze. Wszystko nam się podobało. Zawsze było gdzie wyjść, co robić. Idealne miasto, w dodatku z górami. Na pewno byłby to ciekawy mecz, przyszłoby wielu kibiców. Jest to do spełnienia.

Chyba, że Podbeskidzie szybciej awansuje do Ekstraklasy.
No to wtedy zagram przeciwko Podbeskidziu w Ekstraklasie!

Ze swojej kariery wyciągnąłeś więcej niż przypuszczałeś, czy czegoś, oprócz powołania do reprezentacji, ci zabrakło?
Myślę, że dużo wyciągnąłem. Grałem w najwyższej lidze na Słowacji, w Czechach, Polsce i Belgii. Zrobiłem króla strzelców Ekstraklasy. Jestem zadowolony. Wiadomo, że możemy mówić, że mogłem więcej. Zawsze tak można powiedzieć. Każdy musi cieszyć się z tego, co osiągnął.

fot. wyr. Krzysztof Dzierżawa (www.krzysztofdzierzawa.pl/)
Facebook Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *