Ekstraklasa. Raj dla bukmacherów, przekleństwo dla graczy?

Jeśli ktoś chce zarobić dobre pieniądze na bukmacherce, nie powinien brać się za obstawianie meczów Ekstraklasy. Powyższą radę powtarza się jak mantrę. Niektórzy uważają, że wyniki, jakie padają na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Polsce, są tak nieprzewidywalne, że zwycięzców równie dobrze moglibyśmy losować. Postanowiłem sprawdzić, ile prawdy jest w takich powiedzonkach. W ciągu minionej rundy jesiennej przeanalizowałem przedmeczowe kursy wszystkich 160 meczów i skonfrontowałem je z osiągniętymi rezultatami.

Jesienią odnotowaliśmy w naszej lidze 42 remisy. Biorąc pod uwagę, że za podział punktów bukmacherzy zazwyczaj co najmniej potrajają postawioną przez nas stawkę, możemy śmiało stwierdzić, że grając X (lub, jak ktoś woli, 0) we wszystkich spotkaniach tego sezonu, nie wyszlibyśmy na plus. Nie czarujmy się – i tak mało kto bawi się w obstawianie meczów, by grać remisy. Za faworyta bukmacherów uznaje się drużynę, na którą przedmeczowy kurs jest niższy. Kursy ustalane są na podstawie miejsca w tabeli, bieżącej formy obydwu zespołów, ostatnio osiągniętych rezultatów, historii wspólnych występów, dyspozycji w meczach domowych/wyjazdowych i, niestety, samej marki drużyny. Atut własnego boiska odgrywa tutaj bardzo ważną rolę. W przypadku dwóch klubów grających na zbliżonym poziomie, sąsiadujących w tabeli, faworytem bezpośredniego starcia jest ten, który gra u siebie. W rundzie jesiennej sezonu 2018/19 gospodarze aż 123 razy byli uznani przez bukmacherów za faworytów. 36-krotnie w rolę faworytów mieli wcielić się goście. Tylko raz średni kurs ustalony na obie drużyny był taki sam – w rozegranych w 11. kolejce Derbach Krakowa bukmacherzy za zwycięstwo Cracovii zapłaciliby tyle samo co za zwycięstwo Wisły. Bukmacherscy faworyci stawali na wysokości zadania, to znaczy sięgnęli po trzy punkty, 75 razy. Można więc powiedzieć, że gdybyśmy we wszystkich 160 meczach stawiali na zwycięstwo ekipy, na którą ustalony kurs był niższy, moglibyśmy się pochwalić skutecznością typów na poziomie 46,88%.

Własne ściany powinny być wielką pomocą, jednak skuteczność zwycięstw 123 domowych faworytów była tylko niewiele wyższa od ogólnej. W takich przypadkach gospodarze wygrali 59 razy (47,97%). 36 razy mogliśmy zauważyć niższe kursy po stronie gości. Faworyzowani przyjezdni 16-krotnie (44,44%) wracali do swoich miast z tarczą.

Najlepszy faworyt
Najczęściej za faworyta bukmacherów uznawana była Legia Warszawa. W każdym z 20 jesiennych meczów. Odniosła 11 zwycięstw, zatem uniosła bukmacherską presję w 55% przypadków. Były drużyny, u których procent wygranych spotkań w roli drużyny skazywanej na triumf był wyższy. Najlepiej w tej klasyfikacji wygląda lider tabeli, Lechia Gdańsk. Podopieczni Piotra Stokowca napsuli najmniej krwi graczom, którzy przy typowaniu sugerują się niższym kursem. Gdańszczanie za faworytów byli uznawani 10 razy, odnosząc wówczas 7 zwycięstw (70%). Tuż za ich plecami znalazł się Piast Gliwice, typowany za faworyta w 9 meczach.

Postrach faworytów
Lider z Gdańska jest najlepszy również w innej bukmacherskiej klasyfikacji. Lechia wygrała największy procent meczów, przed którymi to jej przeciwnik był typowany na zwycięzcę. Trzy punkty wywalczyła w połowie z 10 takich spotkań. Miejsca na podium, z ponad 10-procentową stratą do Biało-Zielonych, uzupełniają Pogoń oraz, ex aequo, Korona i Wisła Kraków.

Żelazny faworyt
Na początku sezonu próbowałem zdefiniować pojęcie „żelaznego faworyta”. Chciałem sprawdzić, jak w Ekstraklasie radzą sobie drużyny, za zwycięstwo których można zarobić najmniej. Początkowo ustaliłem, że wezmę pod uwagę kurs niższy niż 1,50. Szybko przekonałem się, że taki przelicznik jest w naszej lidze wielką rzadkością. By mieć większe pole manewru, ustaliłem, że miano żelaznego faworyta meczu należy się ekipie, na którą średni kurs jest równy lub niższy od 1,80. Nikogo nie trzeba przekonywać, że w Ekstraklasie nie ma takiej przepaści sportowo-finansowej jak np. w Bundeslidze między Bayernem a Hannoverem czy w Premier League między Liverpoolem a Fulham, by kursy ustalać na poziomie 1,10-1,20. Jesienią żelazny faworyt pojawił się w 25 meczach (24 razy jako gospodarz, 1 raz jako gość), co stanowi 15,63% wszystkich spotkań. Wygrał 60% z nich, 15 razy zgarniając komplet punktów. Najczęściej w rolę żelaznego pewniaka musiała wcielić się Legia (10 meczów/5 zwycięstw), następnie Lech (4/3), Lechia (2/2), Pogoń (2/2) Jagiellonia (2/0), Zagłębie Lubin (1/1), Wisła Płock (1/1), Korona (1/1), Wisła Kraków (1/0) i Piast (1/0). Najlepiej opierały się nim Lechia (4 punkty z Jagiellonią i Legią), Wisła Kraków (4 punkty z Lechem i Legią), Miedź (3 punkty z Jagiellonią), Wisła Płock (3 punkty z Legią), Zagłębie Sosnowiec (2 punkty z Wisłą Kraków i Piastem), Zagłębie Lubin i Arka (po 1 punkcie z Legią).

Co mówią liczby?
Czy Ekstraklasa pod względem zabawy w bukmacherkę odstaje od innych lig? Moim zdaniem, nieszczególnie. Ok, jak już wspomniałem, nie mamy u siebie takich ekip jak Barcelona i Real, Liverpool, Manchester City, Tottenham i Chelsea, Juventus i Napoli, Bayern i BVB, PSG, które wygrywają zdecydowaną większość swoich spotkań. Ale czy stawianie na ich zwycięstwa z Huescą i Leganes, Fulham, Huddersfield i Burnley, Empoli i SPAL, Hannoverem i Augsburgiem, Guingamp przyniesie nam fortunę? Skoro weźmiemy pod uwagę, że kursy na wielkich europejskiej piłki oscylują często w granicach 1,05-1,25, nie trzeba długo myśleć, by odpowiedzieć negatywnie na to pytanie. Poza tym ligowe kopciuszki potrafią zepsuć długi na 22 wydarzenia weekendowy kupon złożony z samych pewniaków. Ile razy w poniedziałek w pracy, w szkole czy na studiach słyszycie (lub mówicie) teksty typu „kurwa, jeden mecz! Pieprzony Real!”. Stawianie wyższych kwot na pewniaczków często nie jest warte świeczki. Moi polscy żelaźni faworyci również często zawodzili, bo aż w 40% meczów.
Mało kto bierze pod uwagę, że w środkowych obszarach tabel topowych lig również padają rezultaty, które po krótszym zastanowieniu moglibyśmy określić mianem losowych. Piłka nożna jest na tyle pięknym sportem, że zwycięstwo drużyny A z drużyną B, która tydzień wcześniej rozgromiła drużynę C, nie oznacza, że w przyszły weekend drużyna A bez problemu pokona drużynę C. I tak jest nie tylko w Ekstraklasie, ale w każdej lidze i w każdych rozgrywkach. W piłce nożnej, analizując ją w zakresie przypuszczania wyników, zdecydowanie nie można kierować się logiką i ciągiem przyczynowo-skutkowym. Moglibyśmy mylnie stwierdzić, że Liga Mistrzów jest często wielce przewidywalna, a tam CSKA dwa razy bije Real. Wielcy z Premier League nie zawodzą? Jak tam City z Crystal Palace? Bundesliga? Niepokonana Borussia Dortmund znajduje pogromcę dopiero w Dusseldorfie, gdzie wcześniej bez większych problemów wygrywali piłkarze Mainz, Wolfsburga, Schalke, Bayeru i Augsburga. Zapewne część z Was zarzuci mi, że takie sytuacje i tak są rzadkością w topowych ligach. Jeśli będziecie analizować mecze największych ze średniakami, przyznam Wam rację, bo to nie podlega dyskusji. Tworzenie tasiemców z kursami minimalnie przekraczającymi jedynkę z nikogo oligarchy nie uczyni, a raczej przysporzy nerwów. Jeden mi nie wszedł! Przeanalizujcie każdą europejską ligę pod kątem meczów, w których kursy na obie ekipy przekraczają wartość 2,00. Jesienią w Ekstraklasie mieliśmy taką sytuację w 84,37% spotkań. Jestem święcie przekonany, że otrzymane wyniki będą zbliżone do tych, które przedstawiłem w zakresie naszego podwórka.
Ekstraklasa w zakresie bukmacherki wcale nie jest ligą wyjątkową. Jeśli ktoś widzi w piłce nieco więcej niż tylko historię bezpośrednich spotkań, statystyki ostatnich meczów i przedmeczowe kursy, jest w stanie wyciągać profity z zabawy w typowanie. Jeśli nie, nadal w każdy weekendowy wieczór będzie przeklinał kluby i zawodników, pisząc jednocześnie w internecie brednie, że meczów w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce nie ma sensu rozgrywać, bo ich wyniki są losowe.

fot. wyr. soposted.com
Facebook Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *