ON TOUR: Sankt Petersburg. Fenomenalny pomnik rosyjskiej korupcji

Chodzą Wam po głowie stadiony, które bardzo, ale to bardzo chcielibyście zobaczyć na własne oczy? Jednym z moich obiektów-marzeń był stadion w Sankt Petersburgu, jedna z aren Mundialu 2018. Miałem okazję spełnić swoje marzenie przy okazji meczu Belgia – Anglia, którego stawką było trzecie miejsce Mistrzostw Świata. Sprawdźcie okołofutbolową relację z tego widowiska, dzięki której zapoznacie się ze wspaniałym miastem leżącym nad Zatoką Fińską oraz nowoczesnym stadionem Zenita, nazywanym rosyjskim pomnikiem korupcji.

Stadion Kriestowskij, jeden z najpiękniejszych stadionów Mistrzostw Świata 2018. Nowoczesny, znakomicie umiejscowiony obiekt był moim celem już wtedy, gdy podczas jednego z meczów Zenita Sankt Petersburg w Lidze Europy zobaczyłem go po raz pierwszy i najzwyczajniej w świecie niesamowicie mnie zauroczył. Z perspektywy szklanego ekranu podobało mi się w nim wszystko. Kiedy więc w listopadzie ubiegłego roku zamawiałem bilety na Mundial, wiedziałem, że co najmniej jedno starcie muszę zobaczyć w najdalej wysuniętym na północ mieście-gospodarzu. Chęć zagoszczenia na Zenit Arenie stała się dla mnie większa niż chęć zobaczenia wielkiego finału na Łużnikach. Dodatkowo stwierdziłem, że starcia o trzecie miejsce są z reguły znacznie ciekawsze i bardziej obfitujące w gole od często surowych bojów o złoto. Wiecie już doskonale, że akurat w tym roku finał był kosmiczny, więc pod kątem poziomu na pewno nieco żałuję, że nie zdecydowałem się na zakup wejściówki właśnie na to spotkanie. Zaraz udowodnię, że jestem jednak w pełni zadowolony z mojego wyboru.
Budowa obiektu odbywała się w latach 2007-2016. Hasło przewodnie: Wielkiemu miastu – najlepszy stadion. Jego finalna cena końcowa jest ogromna, choć ciężka do precyzyjnego, jednoznacznego określenia. Oficjalne wersje mówią o 750 milionach euro, choć spekuluje się nawet o 1,3 miliarda euro. Skąd rozbieżności? Odpowiedź będzie można sobie wydedukować, jeśli podkreślę, że arena jest nazywana rosyjskim pomnikiem korupcji. Ponadto, co poniekąd było również konsekwencją przedmiotowej korupcji, budowa miała spore opóźnienia i uchybienia. Wiadomo z czym to się wiąże. Brakowało rąk do pracy, a dodatkowo co rusz trzeba było naprawiać coś, co już powinno być nie do ruszenia. W związku z tym Rosjanie postawili na tanią siłę roboczą, m.in. z Korei Północnej. Wszystko było owiane wielką tajemnicą. Warunki pracy i ogólny stan realizacji inwestycji sprawdził Siergiej Kagiermazow, dziennikarz sieci dzielnicowych gazet “Moj Rajon” z Sankt Petersburga. Zatrudnił się na budowie i z ukrycia robił zdjęcia z panujących tam warunków pracy oraz rozmawiał z robotnikami. Efektem jego śledztwa był wielki artykuł pod wymownym tytułem: „Zenit Arena: Teraz zobaczycie tę pornografię”. Jego streszczenie Roman Imielski i Radosław Leniarski zawarli w książce Najważniejszy mecz Kremla:

„Do roboty brano każdego, nawet jak nie umiał machać łopatą. Obiecywano 1,5 tys. rubli za zmianę (około 90 zł), płacono bez umowy, gotówką, często pod stołem. Po dziesięciu latach od wkopania kamienia węgielnego wciąż trzeba było poprawiać usterki, które wyłaziły na każdym kroku: a to popękane ściany, a to pęknięte rury, a to niedziałająca instalacja elektryczna. W sierpniu 2016 roku stadion zalała woda deszczowa, bo drenaże nie nadążały z jej odprowadzeniem. Od 2007 roku trzykrotnie korygowano projekt stadionu i za każdym razem podwyższano cenę. Ale nie o 10 czy 20 procent, lecz na skalę wielką jak Rosja – z początkowych 6,7 miliarda rubli zrobiło się 35 miliardów. Oficjalnie. Bo ile w rzeczywistości będzie kosztował, nikt nie wie”.

Świadomy tych wszystkich uchybień i niedociągnięć wyruszyłem do Rosji. Najpierw na dwa dni do Moskwy, by zwiedzić jedną z najpiękniejszych stolic na świecie, a następnie nocnym pociągiem do Sankt Petersburga. Wspominałem już niejednokrotnie, że transport pomiędzy miastami-gospodarzami był darmowy. Chętnych było tak dużo, że trzeba było być w miarę szybkim, by zdążyć zarezerwować bilety na dany kurs. Długo czatowałem na otwarcie systemu rezerwacyjnego, zatem podejrzewam, że byłem jednym z pierwszych, którzy zaklepali sobie miejscówkę w pociągu wyjeżdżającym 13 lipca o godzinie 21:50 z Dworca Leningradzkiego. Spośród szesnastu wagonów piętnaście było przygotowanych na przyjęcie kibiców zmierzających na mecz Belgia – Anglia. Każdy z nich dwupoziomowy, z czteroosobowymi przedziałami sypialnianymi, mogący pomieścić 122 osoby. Łatwo zatem policzyć, że razem ze mną podróżowało ponad 1800 fanów. Świeża pościel, koce, poduszki i naprawdę bardzo wygodne legowiska stwarzały warunki na komfortowy nocleg.

Znakomitą większość pasażerów stanowili Rosjanie. W przedziale trafiłem na rosyjską rodzinkę: ojciec, córka i syn. Świetni ludzie, serdeczni i komunikatywni. Mając problem z dogadaniem się z obsługą pociągu, kiepsko posługującą się językiem angielskim, pełnili funkcję tłumaczy. Przegadaliśmy dobre trzy godziny, skupiając się głównie na kulturze i codzienności naszych krajów. Co ciekawe, kiedy powiedziałem, że najpopularniejszą rosyjską piosenką w Polsce są Kanikuły i nawet część zaśpiewałem oraz zanuciłem, popatrzyli po sobie z niedowierzaniem i stwierdzili… że jej nie znają. Znali za to dwa hity Tatu.
W szesnastym wagonie, a tak naprawdę w ósmym, trzymając się porządku od czoła pociągu, znajdowała się restauracja. W ofercie gorące jedzenie, kawa, herbata, przekąski i zimne napoje, pośród których królowało piwo. Dodatkowo w całym składzie znajdowała się jedna łazienka z prysznicem. Korzystałem, bardzo dobre warunki. Tutaj też dało się wyczuć chwyty wizerunkowe organizatorów. Przy pomocy moich rosyjskich towarzyszy dowiedziałem się od obsługi, że na prysznic trzeba przygotować 150 rubli, chyba, że ładnie się pan uśmiechnie, to może koleżanki puszczą pana za darmo. Nie musiałem się uśmiechać, panie pilnowały jedynie kolejki, od nikogo pieniędzy nie brały. Szło całkiem żwawo, sam czekałem niecałe pół godziny.
Do reprezentatywnego miasta Rosji, jak często tytułuje się Sankt Petersburg, dotarliśmy kilka minut po szóstej. Od razu po wyjściu z dworca rzuca się w oczy piękno tego miejsca. Żyło jeszcze nocnym życiem, raz po raz mijałem grupki imprezowiczów. Miasta na zachodzie Europy rzadko zaskakują. Zazwyczaj wiemy, czego się po nich spodziewać, bo wiele z nich jest bardzo do siebie podobnych. To m.in. dlatego po wjeździe do Rosji efekt wow jest tak wielki. Zawsze przed podróżą do nowego miejsca robię sobie listę atrakcji i zabytków, które muszę zobaczyć. W dawnym Leningradzie nie musiałem jej wyciągać. Po prostu szedłem. Na każdym kroku jest magicznie.

Sobór na Krwi
Sobór Kazańskiej Ikony Matki Bożej
Rzeka Newa, w oddali Twierdza Pietropawłowska
Sobór świętego Izaaka Dalmatyńskiego

Ponadto rozkład przestrzenny miasta jest tak prosty i logiczny, że nawet człowiek taki jak ja, mający często wielkie problemy z orientacją w terenie, jedynie dwa razy zerknął na mapkę. Raz, by dotrzeć do hotelu, a drugi, by wiedzieć, skąd jechać na stadion. Nie chcę się powtarzać, o znakomitym oznakowaniu miejsc strategicznych dla kibiców oraz jeszcze lepszej pracy wolontariuszy, ochrony i stewardów pisałem już po powrocie z Kaliningradu. W Petersburgu wszystko stało na podobnym poziomie. Dodam jedynie coś o gościnności. W kierunku stadionu wyruszyłem już na nieco ponad trzy godziny przed meczem, zaliczając jeszcze w centrum obiad. Jak zwykle przy okazji meczów międznarodowych miałem na sobie szalik Polski. Idąc wzdłuż jednej z najbardziej zaludnionych ulic miasta, spotkałem podążającego w przeciwną stronę Rosjanina, który na mój widok rozpoczął:

„Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy…”

Zdziwienie na mojej twarzy musiało być niewiarygodne, a gdy zaczął kontynuować całą zwrotkę, kończąc dopiero po refrenie, poczułem, że oczy mam jakieś pięć centymetrów przed czołem. Podczas kolejnych kroków spaceru kilka razy usłyszałem: “Polska!” lub “Polsza!”. Po raz kolejny przekonywałem się, że historie o nienawiści Rosjan do Polaków są wyssane z palca.
Posiadaczom biletów na bój o brąz Mistrzostw Świata przysługiwała bezpłatna komunikacja miejska. Skorzystałem z niej w drodze na Wyspę Krestovską. Metro w Sankt Petersburgu jest jednym z najgłębszych na świecie. Wynika to z ukształtowania miasta, położonego na 40 wyspach, a przede wszystkim z dużej liczby przecinających kanałów, rzeki Newy oraz sąsiedztwa z Zatoką Fińską. Zjeżdżając pod ziemię do stacji Admiralteyskaya, na ruchomych schodach spędza się około trzy minuty. Na trasie piątej linii spotkałem “zmęczonego” kibica Sbornej, ubranego w barwy… trzech różnych reprezentacji narodowych.

Cóż, a mówią, że to kobiety nie potrafią się zdecydować. Nieco ponad kilometrowa droga z metra na Zenit Arenę prowadzi przez urokliwy park. Z główną trasą sąsiaduje wesołe miasteczko. Pod obiektem przepytałem fanki z różnych krajów świata, głównie z Rosji, o to, który piłkarz jest ich zdaniem najprzystojniejszy na świece. Efekty możecie zobaczyć tutaj:

Mecz zaplanowano na godzinę 17:00 czasu moskiewskiego. Gorąca sobota dawała się we znaki kibicom czekającym na wejście na obiekt. Prowadziło do niego kilka bram, jednak cała procedura przejścia kontroli, prześwietlania plecaków i torebek, sprawdzanie telefonów i innej elektroniki trwała znacznie dłużej niż w Kaliningradzie.
Stadion jeszcze przed przejściem za bramki prezentuje się znakomicie.

Im bliżej, tym lepiej. Tuż przed wejściem na obiekt warto odwrócić się do tyłu.

Tu tylko próbka. Znakomite widoki na Zatokę Fińską z portem goszczącym przeogromne statki pasażerskie i transportowe, budzące podziw estakady i imponujący, 462-metrowy Łachta Centr, najwyższy budynek w Europie, stanowią kolejne atrakcje tego niesamowitego miasta. We wnętrzu bardzo zadbanego stadionu, w strefie z toaletami, żywnością i napojami, znajdują się spore okna. Projektanci zdawali sobie zapewne sprawę z faktu, że kibice będą pod wrażeniem otaczających obiekt widoków i nie chcieli im ich odebrać nawet od środka. Przez głowę przeszła mi nawet myśl, że jeśli mecz będzie wybitnie nudny, wyjdę przed stadion, usiądę na jednej z licznie umiejscowionych przed nim ławek i będę podziwiał. Na szczęście nie był, zdecydowanie przerósł bezpośredni pojedynek obydwu drużyn z fazy grupowej.

Belgia pokonała Anglię 2:0. Do Petersburga nie dotarło zbyt wielu kibiców drużyn biorących udział w finale pocieszenia. Zdecydowaną większość na trybunach stanowili Rosjanie, którzy bardziej sympatyzowali z Czerwonymi Diabłami niż z Synami Albionu. Raz po raz po obiekcie niosło się gromkie: Rossija, Rossija! Największy wybuch radości wcale nie nastąpił po bramkach Meuniera i Hazarda, a po tym, jak realizatorzy wyświetlili na telebimach fenomenalną bramkę Czeryszewa z ćwierćfinałowego meczu przeciwko Chorwacji.

Obiekt przypomina latający spodek. Wystające z niego charakterystyczne, ukośne słupy pełnią ważną funkcję konstrukcyjną przy utrzymywaniu dachu. Sam dach jest zamykany. Gdzieś wyczytałem, że w przeszłości bywały problemy z jego zamknięciem. Odbywa się ono za pomocą dwóch ogromnych wózków jeżdżących wzdłuż dwóch bardzo masywnych, podłużnych dźwigarów. Całość przypomina wielką suwnicę.

Łatwo było zauważyć, że gdzieniegdzie dokooptowano dodatkowe, łatwo rozbieralne trybuny, by zwiększyć pojemność stadionu.

Wyjście z obiektu bardzo się dłużyło. Dobry manewr zastosowano przy najbliższej stacji metra, Novokrestovskaya. Tysiące kibiców zmierzało w jej kierunku, zatem policja zadbała, by pod ziemią na przystanku nie dochodziło do zbyt dużego przeludnienia. Tuż przed wejściem postawiono barierki, przez które przepuszczano fanów na raty. Kilkaset osób – metro odjeżdża – kolejne kilkaset osób i tak dalej. Szło całkiem żwawo, jednak i tak skorzystałem z okazji, by podejść dosłownie kilkadziesiąt metrów dalej i zachwycać się urokami Zatoki Fińskiej.

Sankt Petersburg to miasto, które późno kładzie się spać. Po meczu wróciłem do hotelu, umyłem się i po 22:00 wyszedłem na miasto coś przekąsić. Nadal było jasno jak za dnia. Ciemno zaczęło robić się dopiero około 23:30.

Co ciekawe, było też bardziej tłoczno niż za dnia. Nawet sklepy z pamiątkami były czynne do 1:00 w nocy. Mijałem oczywiście setki kibiców korzystających z uroków tego znakomitego miejsca. Miejsca, do którego zdecydowanie chce się wracać. Szczerze przyznam, że w piękniejszym mieście jeszcze nie byłem. Na lepszym stadionie od Kriestowskiego również, zatem mam zamiar wybrać się tam w przyszłości. Was również zachęcam, można się zakochać.

fot. wyr. zaburdaev.ru
Facebook Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *