Słaby piłkarz, wybitny trener

Wielu kibiców, a co gorsza, również tzw. „piłkarskich ekspertów”, uważa, że dobrym trenerem można zostać tylko i wyłącznie wtedy, jeśli w przeszłości było się dobrym piłkarzem. Czyżby?

Na początek przenieśmy się do Mediolanu. Niewątpliwie jednym z najlepszych trenerów w historii Interu był Helenio Herrera. Jako 4-latek wraz z rodzicami uciekał przed argentyńskimi władzami i osiedlił się w Maroku. Karierę piłkarską rozpoczął w Racingu Casablanca (Rasin), a szczytem jego możliwości były paryskie Red Star 93 i Racing Club (Rasin Klob). Co prawda dwa razy dostał powołanie do kadry francuskiej, ale sam twierdził, że piłkarzem był co najwyżej średnim. Buty na kołku zawiesił de facto w wieku 25 lat, do czego wybitnie przyczyniła się poważna kontuzja kolana. Grywał jeszcze hobbistycznie i oszczędnie w niższych ligach i szybko obrał kurs na trenerkę. Kiepska przygoda w roli zawodnika okazała się błogosławieństwem podczas kariery trenerskiej. Jak sam powiedział:

„Jako zawodnik nie byłem geniuszem. Moja przewaga polega na tym, że uniknąłem zasady dotyczącej wielkich graczy, którzy po zakończeniu kariery, stając się trenerami, zbyt wiele rzeczy uważają za oczywiste i nie potrafią przekazać innym tego, co im samym tak naturalnie przychodziło na boisku”.

Pierwsze poważne sukcesy szkoleniowe odniósł w Hiszpanii, gdzie z Atletico Madryt i Barceloną sięgnął m.in. po mistrzostwo. To i tak nic w porównaniu do tego, co w latach 60. zrobił z Interem. Trzy razy prowadził swoich piłkarzy po Scudetto, a dwa razy po Puchar Europy i Puchar Interkontynentalny.

To za jego kadencji na Nerrazurrich mówiło się La Grande Inter. Herrera był zwolennikiem ostrej dyscypliny. Ponadto namawiał swoich piłkarzy do profesjonalnego podejścia do zawodu, dzięki czemu dbali o długość i jakość snu oraz o to, co ląduje na ich talerzu. Nienawidził przypadku, stąd nie przepadał za swoją ksywką – Czarodziej. Podkreślał, że jego sukcesy nie są efektem magii, a ciężkiej, systematycznej pracy. Inter za jego kadencji perfekcyjnie stosował bardzo efektywne, ale mało efektowne catenaccio. Herrera zawsze walczył o swoje. Po zakończeniu trenerskiej kariery powiedział:

„Gdy zaczynałem, trenerzy nosili torby ze sprzętem. To ja umieściłem coachów na piedestale, to dzięki mnie zarabiają tyle, ile powinni”.

I trudno nie przyznać mu racji.

Teraz Milan i słynny Arrigo Sacchi. Włoch nigdy nie był zawodowym piłkarzem. Od małego uwielbiał oglądać mecze. Podpatrywał przede wszystkim drużyny znakomicie ułożone taktycznie. Nie zachwycał się indywidualnymi popisami, zawsze patrzył na całą drużynę i sposób jej poruszania się. Słusznie narzekał, że ekran telewizora jest na tyle mały, że na jego podstawie nigdy nie można poprawnie ocenić strategii drużyn na dany mecz. Trenerem został w wieku 26 lat.

Przejmując Milan w 1987 roku stał się obiektem drwin. Środowisko wróżyło mu, że nie osiągnie trenerskich sukcesów, bo nigdy nie był wybitnym piłkarzem. Bardziej złośliwi przypominali, że znacznie lepszym zawodnikiem od niego był nawet właściciel klubu, Silvio Berlusconi. Sacchi na zaczepki odpowiadał w fenomenalny sposób:

„Nie wiedziałem, że aby zostać dżokejem, najpierw trzeba być koniem”.

Czas pokazał, że dżokejem był wybitnym. W ciągu czterech sezonów w Milanie dwa razy sięgał po Puchar Europy, Superpuchar Europy, Puchar Interkontynentalny i dorzucił do tego Mistrzostwo oraz Superpuchar Włoch. Przez kolejne pięć lat prowadził włoską drużynę narodową i doprowadził ją do finału Mistrzostw Świata 1994, przegranego z Brazylią dopiero po rzutach karnych.

Gra jego Milanu była na tyle widowiskowa, że magazyny France Football i World Soccer umieściły ją w pierwszej dziesiątce najlepszych drużyn w historii. Uważał, że kibice wychodzący z San Siro muszą mieć poczucie, że byli świadkami prawdziwego show, a zwycięstwo ich ukochanej drużyny nie było dziełem przypadku. W tej kwestii wymownie odnosił się do sukcesów Herrery w Interze:

„La Grande Inter miał świetnych zawodników. Niestety, ich cel był jeden: wygrać. Kto chce zapisać się na trwałe w historii futbolu, nie może skupiać się wyłącznie na zwycięstwie, lecz powinien też starać się zapewnić kibicom rozrywkę”.

Rossoneri pod jego wodzą zapewniali jej co niemiara. Pomimo faktu, że pod swoimi skrzydłami miał takich wirtuozów jak van Basten, Gullit i Rijkaard, potrafił przekonać ich do tego, że zgrany kolektyw jest znacznie bardziej wartościowy niż indywidualne popisy.

„W Milanie nie szukałem solistów, tylko zgranej orkiestry. Największy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszałem, to że futbol pod moją batutą zdawał się być muzyką”.

fot. pinterest.com

Gdy w 1996 roku włodarze Arsenalu ogłosili nazwisko nowego trenera, wiele osób łapało się za głowę. Nie mogli uwierzyć, że klub mający tak wysokie aspiracje powierza zwierzchnictwo nad zespołem gościowi, który w przeszłości piłkarzem był marnym, a jako szkoleniowiec pracował ostatnio w lidze japońskiej.

fot. standard.co.uk

Na nic zdawał się fakt, że kilka lat wcześniej wywalczył z Monaco Mistrzostwo Francji. Pochopnie oceniał go nawet jeden z największych autorytetów w historii Premier League, sir Alex Ferguson:

„Wenger nie ma pojęcia o angielskiej piłce. Jest nowicjuszem w wielkim klubie – cóż, przynajmniej kiedyś Arsenal był takim klubem – i powinien ograniczyć się do uwag o japońskim futbolu”.

Arsene Wenger jako piłkarz wywalczył co prawda z RC Strasbourg (erse Strasburg) Mistrzostwo Francji, ale marny był jego udział w tym osiągnięciu. W przeciągu całego sezonu rozegrał raptem dwa spotkania ligowe. W ciągu trzech sezonów zaliczył zaledwie 12 występów, po czym zakończył piłkarską karierę. Liga angielska powinna mu serdecznie podziękować za to, że zdecydował się zostać trenerem. Zrewolucjonizował nie tylko sam Arsenal, ale i cały futbol na Wyspach Brytyjskich. Z wyśmiewanej przez znaczne grono jego przeciwników Japonii przyniósł do Premier League nawyk zdrowego odżywiania i suplementacji. Początkowo piłkarze niechętnie podchodzili do jego poleceń, ale gdy zauważyli, że dobry jakościowo pokarm pozytywnie wpływa na ich wydolność, siłę, wyniki badań i ogólne samopoczucie, zaczęli wierzyć w każde jego słowo. Walczył z alkoholem i zabraniał spożywania słodyczy. Do treningu typowo piłkarskiego wprowadził zajęcia z gimnastyki, jogi oraz regularne rozciąganie. Oprócz tego dbał o finanse swojego pracodawcy. Miał wielką zdolność wprowadzania do składu młodych zawodników, przychodzących na Highbury i na Emirates za darmo lub za niewielką sumę, dzięki czemu finanse klubu stały na bardzo dobrym poziomie. Kanonierzy szybko osiągnęli poziom, który pozwolił im walczyć o najwyższe cele.

Trzy tytuły Mistrza Anglii, siedem Pucharów Anglii, siedem Tarcz Wspólnoty i finał Ligi Mistrzów. Mało kto wróżył Francuzowi takie sukcesy. Do tego rzecz bez precedensu. Sięgając po mistrzowski tytuł w sezonie 2003/04 Arsenal nie przegrał ani jednego meczu. W przeszłości taki wyczyn na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Anglii miał miejsce tylko raz – w rozgrywkach 1888/89 piłkarze Preston North End również nie zaznali goryczy porażki. Mieli jednak znacznie łatwiejsze zadanie, do rozegrania tylko 22 mecze ligowe. Henry, Bergkamp, Ljungberg, Vieira i spółka musieli zachować czujność w 38 spotkaniach.

Jose Mourinho swoją niezbyt porywającą karierę piłkarską zakończył w wieku 24 lat. W międzyczasie grał pod wodzą swojego ojca, a ten wykorzystywał go bardziej jako taktyka i analityka niż piłkarza. Później Mourinho junior przez długie lata pełnił funkcję asystenta m.in. w Barcelonie i wyróżniał się znakomitym rozpracowywaniem przeciwników oraz niebywałą inteligencja piłkarską. Jako pierwszy trener debiutował w Benfice, ale po kłótni z prezesem szybko stracił posadę. Po owocnej pracy w Uniao Leiria wypłynął na szerokie wody, zostając szkoleniowcem FC Porto.

fot. telegraph.co.uk

Ze Smokami rok po roku sięgnął po Puchar UEFA i Ligę Mistrzów, po czym przejął Chelsea, pompowaną przez rosyjskiego miliardera, Romana Abramowicza. Po paśmie sukcesów w Londynie objął Inter, który również szybko przekształcił w maszynę do wygrywania. W potyczkach słownych z Carlo Ancelottim, ówczesnym coachem Milanu, musiał zmierzyć się z zarzutem, że nie może być dobrym trenerem, skoro wcześniej nie był dobrym piłkarzem. Odpowiedział w swoim stylu:

„Ancelotti zapomniał o bardzo ważnej rzeczy. W historii Milanu najlepszym trenerem był Arrigo Sacchi, który także nie grał w piłkę lepiej ode mnie. Mój dentysta jest fantastyczny, choć nigdy nie miał bólu zębów”.

O tym, że za Portugalczykiem tęsknią rzesze kibiców Interu, najlepiej mówią liczby. Dwa Mistrzostwa i po jednym Pucharze oraz Superpucharze Włoch, a do tego fantastyczny triumf w Lidze Mistrzów.

Chwilę po paśmie tych sukcesów został podkradziony przez Real Madryt. Wiele osób jest zdania, że jego przygoda z Manchesterem United była pasmem porażek i kompromitacji. Chyba nie do końca…

Choć grono ekspertów twierdzi, że magia Mourinho już się wyczerpała, sądzę, że nie powiedział jeszcze ostatniego zdania.

Znacie inne przypadki świetnych trenerów, którzy w przeszłości byli średnimi piłkarzami? Jeśli tak, czekam na wasze propozycje w komentarzach pod filmikiem na YouTubie:

Facebook Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *