Lucjan Brychczy – KICI – Legenda Legii Warszawa. Recenzja

W 2013 roku na rynku pojawiła się biografia jednego z najlepszych polskich piłkarzy w historii, ikony Legii Warszawa, Lucjana Brychczego. Bardzo mnie zdziwiło, że książka o tak wielkiej postaci nie została przyjęta z jakimś większym entuzjazmem. Mało kto wymienia tę pozycję jako jedną z obowiązkowych dla fanów Ekstraklasy. Odkurzyłem ją ze swojej półki i sprawdziłem, czy warto ją polecić. Zapraszam do zapoznania się z recenzją.

Zacznijmy od tego, że nie ma ani krzty przesady w tytule ksiażki – “Lucjan Brychczy – Legenda Legii Warszawa”. Nie można się z nim nie zgodzić. Zawodnik urodzony na Śląsku trafił do Legii w 1958 roku, tam świętował swoje największe sukcesy, bił wiele rekordów i osiemnaście lat później zakończył piłkarską karierę. Od tego czasu, notabene już niemal pół wieku, w Legii zmieniali się piłkarze, trenerzy, prezesi, sponsorzy i klubowi pracownicy. Jedna osoba była w tym czasie non stop. Tą osobą jest właśnie Lucjan Brychczy.
Chronologiczna biografia głównego bohatera została spisana w formie wywiadu-rzeki. Często ten zabieg pali na panewce, bo książka szybko staje się nudna. Na szczęście, nie sprawdziło się to w analizowanej lekturze. Na samym początku poznajemy młodego Lucjana, który staje się młodzieńcem w czasach, gdy za oknem toczy się II Wojna Światowa. Ta bardzo hartuje jego charakter. Następnie autorzy, Grzegorz Kalinowski i Wiktor Bołba, wypytują go o pierwsze kroki w piłce nożnej i grze w śląskich klubach. Bardzo interesująca i jednocześnie bardzo nieprawdopodobna historia dotyczy występów w A-klasowych Łabędach, z których trafił do… reprezentacji Polski!

“Nie wiem, czy był ktoś oprócz mnie, kto trafiłby do kadry z A-klasy. Byłem z siebie dumny, bo to był prawdziwy wyczyn. Będąc ledwie 19-latkiem, rozpocząłem kolejny, reprezentacyjny etap w karierze”.

Historia szybkiego transferu do Legii Warszawa otwiera drzwi do 200 stron poświęconych niemal wyłącznie stołecznemu klubowi. W jednym z rozdziałów Brychczy wręcz oddaje hołd węgierskiemu trenerowi, Janosowi Steinerowi, mającemu wielki wpływ na całą polską ligę w latach 60.* Poznajemy kulisy wielu meczów i polskiej ligi  z przełomu lat 50. i 60., smak występów w reprezentacji Polski, atmosferę piłkarskiej szatni oraz zachowania i nawyki klubowych kolegów, m.in. charakternego Ernesta Pohla, Henryka Grzybowskiego, Edmund Zientarę czy Edmunda Kowala. Bez ogródek – jest niesamowicie ciekawie. Rozmówcy nie mogli pominąć wielu wątków politycznych. Dobrze wiemy, w jakim położeniu był wówczas nasz kraj, kto nami rządził i jakie restrykcje były nakładane na naszych rodaków. Rzecz jasna miało to odzwierciedlenie także w piłce nożnej. Dziś Brychczy wyjechałby do mocnego, zachodniego klubu w wieku młodzieżowca, za jego czasów o poważnej, międzynarodowej karierze mógł jedynie pomarzyć. Z westchnieniem wspomina zatem wszelkie podróże z Legią na mecze zagraniczne, choć panicznie bał się latać.

“W Hardford graliśmy mecz z reprezentacją tego miasta. Znów strzeliłem trzy gole, a Legia wygrała 9:0. Rodacy byli dumni, a Amerykanie zaczęli nas inaczej traktować, przekonali się, że jesteśmy takimi samymi ludźmi jak oni i że z pewnością nie gorzej od nich wiemy, co się dzieje na świecie”.

Równie ciekawe fragmenty dotyczą jego pracy przy Łazienkowskiej po zakończeniu kariery zawodniczej. Jak wspomniałem na wstępie, w klubie przewijały się setki osób, niezmienny był tylko Brychczy. Pełnił główne role. Szczegółowo opowiada o niemal każdej z nich. Dla czytelników lekkim zaskoczeniem może być fakt, że znakomity przed laty goleador był nawet trenerem bramkarzy. Dziś, gdy golkiperów trenują przede wszystkim ich starsi koledzy po fachu, wydaje się to nieprawdopodobne. Ponadto przyjemnie jest poczytać o tym, jak klubowa legenda postrzega głównych bohaterach z miarę świeżych lat świętości Legii Sporo dowiadujemy się m.in. o Piszu, Dziekanowskim, Szczęsnym, Kowalczyku, Kubickim, Svitlicy, Ljuboji.

“Po raz kolejny wyszła cała wirtuozeria Darka Dziekanowskiego, który swoimi zagraniami ośmieszał doświadczonego stopera Józefa Dankowskiego. Tak go wkręcał, że ten stał jak wryty i nie wiedział, za czym pójść: za Darkiem czy za piłką. Czasami po tym, co wyprawiał z nim Dziekanowski, Dankowski stał jak porażony prądem. Tak to było. Gdy tylko piłkarzom się chciało, to na Legię nie było silnego”.

Strzałem w dziesiątkę jest uzupełnienie książki o wstawki z gazet, innych książek i wypowiedzi osób trzecich, które jeszcze bardziej uszczegóławiają słowa legendy Legii. Dzięki nim od razu dostajemy odpowiedzi na rodzące się w naszych głowach pytania. A propos uszczegóławiania, nie podobało mi się, że w wielu wypowiedziach Brychczego znajdujemy bardzo dokładne informacje dotyczące rozgrywanych meczów. Oczywiście nie chcę podważać jego pamięci, ale wątpię, że pamięta, że np. 5 maja 1959 roku Legia wygrała 2:0, a gole padły w 13. i 76. minucie. Wydaje mi się, że są to zupełnie niepotrzebne, przynajmniej moim zdaniem, wstawki przepytujących.
Ogólnie rzecz biorąc, za masę ciekawostek i bardzo przystępny język, z czystym sumieniem polecam tę pozycję.

O Steinerze i innych Węgrach pracujących przed laty w polskiej lidze, przeczytacie ->tutaj<-.

Facebook Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *