Lewy obrońca. Towar deficytowy na całym świecie

Po październikowych meczach reprezentacji Polski w Lidze Narodów przeciwko Portugalii (2:3) i Włochom (0:1) najbardziej oberwało się lewym obrońcom, Arkadiuszowi Recy i Arturowi Jędrzejczykowi. I słusznie, bo popełnili kilka rażących błędów. Dyskusja o ich dyspozycji zaszła jednak o krok za daleko. Kibice dziwią się, jak to możliwe, że w tak dużym kraju jak Polska nie jesteśmy w stanie wychować klasowego lewego obrońcy. Mało kto bierze pod uwagę, że problem z obstawieniem tej pozycji nie jest jedynie naszym problemem. To problem globalny.

Słynący ze złotych ust Jakub Wawrzyniak, pytany swego czasu o swoją rolę w reprezentacji Polski, powiedział:

„Jestem zmiennikiem lewego obrońcy, który nie istnieje”.

Rzeczywiście, od dawna nie mamy lewego obrońcy. Takiego z krwi i kości. Ostatnim naprawdę klasowym zawodnikiem na tej pozycji był Marek Koźmiński. Minęło niemal 20 lat, a my stale kombinujemy i główkujemy, kim obsadzić tę stronę defensywy. Czasami tęsknimy za Grzegorzem Bronowickim, zapominając jednocześnie, że w kadrze rozegrał tylko jeden bardzo dobry mecz, przeciwko Portugalii w 2006 roku. Wyłączenie z gry Cristiano Ronaldo bardzo mocno utkwiło nam w pamięci. Trenerzy korzystali m.in. z Dariusza Dudki, Michała Żewłakowa, Tomasza Brzyskiego, Tomasza Lisowskiego, Macieja Sadloka, Sebastiana Boenischa, Huberta Wołąkiewicza, Rafała Kosznika. Zwróćmy uwagę, że typowi lewi obrońcy długo miejsca w kadrze nie zagrzali. Selekcjonerzy zazwyczaj eksperymentowali, korzystali z nominalnych środkowych lub prawych obrońców i skrzydłowych. Przez ostatnie lata, za kadencji Adama Nawałki, miejsce było zaklepane dla Artura Jędrzejczyka (środkowy lub prawy obrońca) lub Macieja Rybusa (w przeszłości lewy skrzydłowy). Jerzy Brzęczek rozpoczął swoją przygodę z kadrą od tego pierwszego oraz sprawdzenia Rafała Pietrzaka i Arkadiusza Recy. Ten ostatni jeszcze rok temu grywał w pomocy lub nawet w ataku. Po awansie Wisły Płock do Ekstraklasy mówiło się, że zostanie jednym z najlepszych ofensywnych zawodników w lidze. Boisko pokazało, że na wyższym szczeblu trzeba dać od siebie znacznie więcej niż w 1. lidze i Reca odgrywał w drużynie coraz mniej znaczącą rolę. Znakomitym posunięciem okazało się przesunięcie go na lewą obronę. Szybko został najlepszym piłkarzem Ekstraklasy na tej pozycji, czym zapracował na transfer do kuźni talentów, włoskiej Atalanty Bergamo. Początki na Półwyspie Apenińskim ma bardzo ciężkie, co odbija się na jego dyspozycji w reprezentacji, ale daleki jestem od tego, by go przekreślać i sugerować, że powołania dostaje dlatego, że jest pupilkiem trenera. Spójrzmy prawdzie w oczy, przy niedyspozycji Rybusa lepszego zawodnika na lewą flankę po prostu nie mamy.

fot. polskatimes.pl

Po przeczytaniu powyższego akapitu łatwo stwierdzić, że Polska nie produkuje lewych obrońców. I to prawda, ale zanim zaczniemy wbijać kolejny kij w mrowisko pod nazwą szkolenie w polskim futbolu (a tych trzeba wbić niestety sporo), uświadommy sobie, że akurat ten problem jest  globalny. Reszta świata również ich nie produkuje. Spróbujcie wymienić 10 najlepszych napastników. Pestka. Bramkarzy? Izi. Środkowych obrońców? Łatwizna. Lewych obrońców? O cholera… Bieda straszna. Po drugiej stronie obrony jest tylko trochę lepiej, o czym za moment. Znacie kogoś, kto od dzieciaka ganiał za piłką, marzył by zostać piłkarzem, a gdy zapytano go, na jakiej pozycji chciałby grać, odpowiadał: boczny obrońca? Ja nie znam. Jestem pewien, że w zawodowym futbolu jest niewielu bocznych obrońców, którzy x lat temu pragnęli grać na pozycji, na której dziś występują. Najlepsi z nich mają za sobą przeszłość ofensywną. Wspomniani wcześniej Reca czy Rybus nie są odosobnionymi przypadkami. Sama nazwa „obrońca” wprost wskazuje, że piłkarz z tym tytułem jest od tego, by bronić. Bronić dostępu do własnej bramki. Od kiedy od występujących na lewej lub prawej stronie defensywy zawodników oczekuje się wielkiego wsparcia w ofensywie, nie wystarczy, by ograniczali się tylko do wspierania tyłów. Dziś nawet najbardziej solidny pod własną bramką boczny obrońca jest jedynie przeciętniakiem, jeśli nie ma siły, wydolności i drygu do 90-minutowego biegania od jednego do drugiego pola karnego i obsługiwania celnymi podaniami kolegów z ataku lub pomocy. Kto w młodości biega najwięcej i ma największe możliwości do regularnego szlifowania ostatniego lub kluczowego podania? Oczywiście zawodnicy ofensywni. To właśnie z tego powodu trenerzy często adoptują mało lub średnio skutecznych, ale bardzo wydolnych i nieźle radzących sobie w defensywie napastników lub skrzydłowych na bocznych obrońców.
Znacznie chętniej czynią to w przypadku zawodników prawonożnych, bo, najzwyczajniej w świecie, jest ich znacznie więcej. W 2010 roku Jürgen Klopp sprowadził do Borussii Dortmund bardzo przeciętnego napastnika Herthy Berlin. Przedstawiciele mediów długo główkowali nad tym pomysłem. Twierdzili, że albo jest niepoważny, albo ma jakiś chytry plan, by zrobić z niego strzelca wyborowego. Tymczasem obecny szkoleniowiec Liverpoolu od początku wiedział, że przemianuje go na prawego obrońcę. Łukasz Piszczek, bo oczywiście o nim mowa, mógł do dzisiaj trzymać się grona kiepskiej jakości napastników. Dzięki Kloppowi stał się jednym z najlepszych bocznych defensorów w historii reprezentacji Polski, legendą BVB i zawodnikiem uznanym na całym świecie. Pokłonić musimy się także w kierunku Luciena Favre, byłego trenera Herthy, który jako pierwszy zauważył predyspozycję Piszczka do gry w defensywie, jednak milowy krok należał do Kloppa. Podobny i równie skuteczny manewr wykonał w Legii Jan Urban, sprowadzając do Warszawy mało komu znanego i nieskutecznego snajpera Lecha Poznań, Bartosza Bereszyńskiego. Przemilczając kulisy transferu, ten ruch zrobił wiele dobrego dla samego piłkarza i naszej kadry.
Przypomnijcie sobie waszą grę na podwórku. Którzy koledzy mieli największy młot w nodze i jednocześnie najbardziej precyzyjne uderzenie? Z pewnością ci lewonożni. Nie inaczej jest w futbolu na wyższych szczeblach. Piłkarze ze znakomicie ukształtowanym lewym butem są pchani do ofensywy lub środka pola. Zaryzykuję tezę, że jeśli trener musiałby wybrać jednego z dwóch zawodników będących dokładnie na tym samym poziomie, a jedyną różnicą między nimi bałaby noga wiodąca, z pewnością wybrałby lewonożnego. Ten dawałby mu znacznie więcej możliwości. Dla mnie zawsze fenomenem był i będzie Piotr Grzelczak, gracz bardzo przewidywalny i, delikatnie mówiąc, kwadratowy w swojej grze. W czasach jego największej chwały w Ekstraklasie było co najmniej kilku piłkarzy wartych znacznie większej uwagi. A jednak oczy ekspertów i kibiców skupiały się na strzałach z dystansu i wolejach Grzelczaka. Nietrudno zgodzić się ze stwierdzeniem, że lewonożni w świecie futbolu mają łatwiej i są bardziej pożądani. Kiedy do klubu trafia młokos z dobrze ułożoną lewą nogą, z reguły od razu przywiązuje się go do roli ofensywnej. W ich przypadku ciężej pozwolić sobie na to, by zostali cofnięci do defensywy.
Marcelo przyszedł do Realu Madryt jako naturalny następca Roberto Carlosa, choć większe nadzieje wiązano z Roystonem Drenthe. Gdy Holender zmienił swoje priorytety na korzystanie z życia, Królewscy dawali coraz więcej szans młodszemu o rok Brazylijczykowi. Początki miał bardzo obiecujące. Śmiało można było nazwać go nowoczesnym bocznym obrońcą. Zachwyty nie trwały zbyt długo, bo zawodnik zdecydowanie obniżył noty, przez co na długie tygodnie usiadł na ławce. Wówczas Juande Ramos, ówczesny trener Los Blancos, podjął znakomitą decyzję, która znacząco wpłynęła na karierę reprezentanta Canarinhos – ustawił swojego podopiecznego na skrzydle. Ten sam stwierdził, że tam czuje się lepiej niż na skraju defensywy i zauważalnie rozwinął umiejętności gry w ofensywie oraz poprawił asekurację. Po ponad roku drużynę objął Jose Mourinho i nie miał wątpliwości, że miejsce Marcelo jest na lewej stronie obrony i uczynił z niego jednego z najlepszych, o ile nie najlepszego zawodnika na tej pozycji.

fot. zimbio.com

Jego największym konkurentem do miana najlepszego lewego obrońcy świata jest Jordi Alba. Dziś mało kto wyobraża sobie Barcelonę bez tego piłkarza, a raptem 13 lat temu to trenerzy Dumy Katalonii żegnali go bez żalu, twierdząc, że jest zbyt wątły i nic z niego nie będzie. Wówczas był skrzydłowym i szukał szczęścia w niższych ligach w Hiszpanii. Jego pracowitość i zawziętość spowodowały, że już w 2009 roku zadebiutował w LaLiga w barwach Valencii. Szkoleniowiec Nietoperzy, Unai Emery, szybko zauważył, że Alba znakomicie wywiązuje się z obowiązków defensywnych, a jednocześnie ma wielkie parcie na bramkę rywala, dlatego przesunął go do defensywy. Ten ruch, jak w przypadku Marcelo, okazał się kluczową decyzją w jego karierze. Barcelona zapłakała za swoim wychowankiem po znakomitym w jego wykonaniu Euro 2012 i bez zawahania wyłożyła 14 mln euro.
Przykładów zawodników, kojarzonych w przeszłości z ofensywy, a dziś grających na boku obrony, jest oczywiście znacznie więcej. Wielu z nich wykorzystuje swoją wszechstronność, mogąc występować na kilku pozycjach. Marcos Alonso radzi sobie zarówno w pomocy jak i w obronie. David Alaba sam kiedyś zażartował, że brakuje mu tylko występu na bramce, by skompletował wszystkie możliwe boiskowe pozycje.
Drugim często spotykanym sposobem trenerów na obsadzenie boków jest wystawienie na nich nominalnych środkowych obrońców lub, rzadziej, defensywnych pomocników. Tak w reprezentacji Polski było np. z Żewłakowem i Dudką. Na lewej stronie defensywy Francuzów, aktualnych Mistrzów Świata, występuje Lucas Hernandez, który swoją karierę zaczynał na stoperze. W 2014 roku w złotej ekipie Joachima Loewa na tej pozycji występował Benedikt Howedes, nominalny środkowy obrońca. W takim przypadku na pewno możemy liczyć na solidność, ale o tak widowiskowych akcjach ofensywnych jak w wykonaniu Marcelo czy Jordiego Alby powinniśmy zapomnieć.
Obsadzenie zewnętrznej części obrony, zwłaszcza lewego boku, nie jest jedynie zmartwieniem Jerzego Brzęczka. Taki sam kłopot ma większość trenerów. Często konieczne jest eksperymentowanie ze zmianą pozycji zawodników. Jeśli chcecie, by wasz syn został piłkarzem, od małego szkolcie go na lewego defensora. Biorąc pod uwagę, że to towar deficytowy w światowym futbolu, będziecie mieć największe prawdopodobieństwo, że z tej mąki będzie chleb. Tylko działajcie z głową, by po latach nie wygryzł go zawodnik wyróżniający się widowiskowymi zapędami ofensywnymi.

Facebook Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *