Ile w piłce znaczy pojęcie „młody talent”?

Doczekaliśmy się czasów, w których wystarczy rozegrać dwa dobre mecze i z miejsca stać się bożyszczem tłumów, pupilkiem menedżerów i łakomym kąskiem na rynku transferowym. Dotyczy to głównie młodych, nieźle prosperujących piłkarzy. Określenie „młody talent” słyszymy codziennie, znacznie częściej niż „młody, świadomy, pracowity zawodnik, który wie, do czego dąży”. Wielu zawodników nie potrafi radzić sobie z łatką wschodzącej gwiazdy futbolu, a dla niektórych właśnie na niej kończą się piłkarskie ambicje. Weźmy pod lupę polską piłkę i sprawdźmy, w którym miejscu są ci, którzy mieli ją zbawiać i ci, na których nikt nie stawiał.

Po 1982 roku, w którym piłkarska reprezentacja Polski odniosła jeden z dwóch największych sukcesów w historii, stale żyjemy wspomnieniami i marzeniami. Wspomnieniami wspaniałych czasów Kazimierza Górskiego i Antoniego Piechniczka oraz ich fenomenalnych osiągnięć. Marzeniami o kolejnych wielkich triumfach Biało-Czerwonych. Nic dziwnego, że w następnych pokoleniach zawodników doszukujemy się następców Deyny, Laty, Bońka, Szarmacha, Gorgonia. Dziś mamy m. in. Lewandowskiego, Piszczka i Szczęsnego, którzy robią znacznie większe klubowe kariery od przytoczonych poprzedników, ale nie odnoszą znaczących sukcesów reprezentacyjnych. I od razu błagam, nie porównujmy ćwierćfinału Mistrzostw Europy do dwóch półfinałów Mistrzostw Świata.
Apetyty polskich kibiców znacznie wzrosły po wicemistrzostwie olimpijskim z Barcelony w 1992 roku. Każdy z piłkarzy Janusza Wójcika, zgodnie z zasadami Igrzysk, miał nie więcej niż 23 lata. Niemal wszyscy zostali ochrzczeni młodymi talentami, dzięki którym mieliśmy nawiązać do triumfów z lat 70. i 80. Należy oddać, że wielu z nich zrobiło bardzo ciekawą, międzynarodową karierę. Warto wspomnieć tu chociaż Koźmińskiego, Wałdocha, Świerczewskiego, Mielcarskiego, Brzęczka, Juskowiaka, Kobylańskiego. Dla większości z nich gra w dorosłej reprezentacji była jednak bardziej pasmem porażek niż sukcesów. Tylko pierwsza trójka z wymienionego towarzystwa zagrała na innej wielkiej, międzynarodowej imprezie – Mundialu 2002.
W 1997 roku tygodnik Piłka Nożna przedstawił ranking młodych, polskich talentów. Rzućmy okiem na wymienione nazwiska (fot. @pn20lat).

Od razu oddajmy twórcy lub twórcom rankingu, że mieli niezwykły rozmach, gdy w czasach reprezentacyjnej i klubowej posuchy znaleźli aż 99 talentów. Dziś jesteśmy bogatsi o 21 lat i możemy zweryfikować, jak potoczyły się losy młodych zdolnych. Jako zapalony fanatyk Ekstraklasy muszę przyznać, że kilku z tych piłkarzy w ogóle nie kojarzę. Przepadli jak kamień w wodzie. Wśród bramkarzy największą karierę zrobił dopiero 9. w rankingu Wojciech Kowalewski. Najlepszym stoperem okazał się defensywny pomocnik, Mariusz Lewandowski, który został dokooptowany do powyższego grona chyba tylko w formie ciekawostki. Miano największego talentu na prawej i lewej obronie, powierzone kolejno Marcinowi Baszczyńskiemu i Michałowi Żewłakowowi, było akurat strzałem w dziesiątkę. Żaden z defensywnych pomocników zawrotnej kariery nie zrobił. Nieźle wygląda sytuacja w kręgu prawych pomocników, ale podkreślmy, że Mirosław Szymkowiak i Łukasz Surma zasłynęli z gry na środku pomocy, Marcin Wasilewski na prawej obronie, a Bartosz Karwan wyjechał na zachód, grał w reprezentacji, ale mimo wszystko trzeba wrzucić go do worka niespełnionych nadziei. Wśród środkowych pomocników bryluje nr 4, Radosław Sobolewski. Całkiem dobre CV mają Kamil Kosowski i Artur Wichniarek, przedstawiciele lewych pomocników. Ten drugi, dzięki wspaniałym występom w ataku Arminii, został dożywotnim Królem Bielefeldu, jednak reprezentacji nie zawojował. Spośród ofensywnych pomocników do szerszej publiczności dotarli prawy pomocnik, Damian Gorawski, i napastnik, Marcin Kuźba. Na pewno stać ich było na znacznie więcej. Skrzydłowi? Zdecydowanie należy wyróżnić Marka Zieńczuka, nad którym zresztą ponad 20 lat temu pochylali się dziennikarze Piłki Nożnej:

Marek Saganowski i Euzebiusz Smolarek okazali się najlepszymi środkowymi napastnikami. Maciej Sawicki lepiej niż na boisku spełnia się w roli sekretarza generalnego Polskiego Związku Piłki Nożnej, a karierę znakomicie zapowiadającego się snajpera, Grzegorza Króla, pogrzebały sprawy pozastadionowe (dlaczego?). Zauważmy, że w rankingach na próżno szukać piłkarzy urodzonych w latach 1976-1980, którzy w przyszłości przez lata stanowili o realnej sile reprezentacji Polski. Na myśl od razu przychodzą Artur Boruc, Jacek Krzynówek czy Maciej Żurawski. Żaden z nich nie rozegrał nawet minuty w reprezentacji do lat 21. Ciekawy jest przypadek Roberta Kolendowicza, bądź co bądź całkiem solidnego, ligowego pomocnika. Już w 1997 roku był uznawany za wielki talent, a niemal 10 lat później wracający do Polski Tomasz Hajto stwierdził, że jego nowy kolega z ŁKS-u Łódź jest… mega talentem i apelował, że trzeba dać mu szansę w koszulce z orzełkiem.
Wieczny talent staje się regularnym terminem w polskiej piłce nożnej. Od razu przed oczami mamy Tomasza Kuszczaka, braci Brożków, Pawła Strąka. Dwóch z nich, Kuszczak i Paweł Brożek, zostało w 2001 roku Mistrzami Europy do lat 18. W kadrze Michała Globisza znaleźli się ponadto Paweł Kapsa, Łukasz Nawotczyński, Paweł Golański, Błażej Radler, Robert Sierant, Adrian Napierała, Mateusz Żytko, Karol Piątek, Przemysław Kaźmierczak, Rafał Grzelak, Dariusz Zawadzki, Sebastian Mila, Łukasz Madej, Wojciech Łobodziński, Łukasz Mierzejewski i Łukasz Pachelski. Znakomitej większości z nich nadano tytuł młodego talentu i już w 2006 roku dzięki nim mieliśmy namieszać na Mistrzostwach Świata w Niemczech. Przyszłość okazała się brutalna. Sumując występy całej osiemnastki w dorosłej reprezentacji otrzymujemy zaledwie 148 meczów. Jeszcze okrutniej wyglądałaby ta liczba, gdybyśmy wzięli pod uwagę spotkania o punkty. Większość z nich była bowiem sprawdzana w tak prestiżowych pojedynkach jak choćby te z turnieju o Puchar Króla Tajlandii. Jedynie Kuszczak, Brożek, Golański, Mila i Łobodziński reprezentowali nasz kraj na Mundialu lub Euro. Najbardziej solidne papiery na świetną karierę miał Tomasz Kuszczak. Swoją szansę stracił przesiadując latami na ławce rezerwowych Manchesteru United. Sam, przy kolejnych rezygnacjach z wypożyczenia do innego klubu, powtarzał: Wolę przejechać się pięć razy mercedesem, niż dwadzieścia razy maluchem. Mimo faktu, że od ponad sześciu lat regularnie występuje na zapleczu Premier League, można ze spokojem stwierdzić, że prawdziwą karierę, zarówno klubową jak i reprezentacyjną, przesiedział na tylnym siedzeniu parafrazowanego mercedesa. Z uwagi na brak sukcesów w naszej kadrze, kibice na zawsze zapamiętają go przez pryzmat bramki ze sparingowego starcia z Kolumbią.

fot. onet.pl

Podobne wnioski możemy wysunąć na podstawie młodych reprezentantów z Mistrzostw Świata U-20 z 2007 roku. Do dzisiaj żyjemy małą legendą zwycięstwa z Brazylią, tymczasem jedynie 17-letni Krychowiak oraz rezerwowi Szczęsny i Tytoń zaistnieli w seniorskiej kadrze. Szansę przed Mistrzostwami Świata w 2018 roku dostał w końcu Bartosz Białkowski. Świetnie zapowiadający się Król, Danch, Marciniak, Małecki, Sacha, Cywka i przede wszystkim Janczyk utknęli w ligowej przeciętności lub wręcz rozdrobnili swoje talenty.
Nie trzeba być za młodu wielkim talentem, by zrobić wspaniałą karierę. Na braku powołań lub epizodach w reprezentacjach młodzieżowych świat się nie kończy. Do wspomnianych nieco wcześniej Boruca, Krzynówka i Żurawskiego śmiało można dołączyć Łukasza Fabiańskiego, Kubę Błaszczykowskigo i Roberta Lewandowskiego. Ten ostatni, mniej więcej w tym samym czasie, gdy Dawida Janczyka wyceniano na 5 mln euro, został sprzedany z Legii do Znicza za zawrotną kwotę 5 tys. złotych. Klasyką stało się zdanie Mirosława Trzeciaka: „Po co nam Lewandowski, skoro mamy Arruabarrenę?”. Kariera piłkarska jest niebywale krótka i trzeba sobie jak najszybciej zdać sprawę z tego, że należy wycisnąć z niej wszystko co najlepsze.  Niestety, większość piłkarzy zaczyna to rozumieć, gdy jest już za późno. Janczyk spoczął na lurach, został królem życia, a w tym czasie Lewy zapieprzał za czterech. Zabawa, głowa w chmurach, błędne myślenie o swojej wielkości vs. pokora, praca, masa wyrzeczeń. To nie mogło skończyć się inaczej. Dziś Janczyk zakotwiczył w niższych ligach, a od Lewandowskiego rozpoczynałoby się ustalanie składu w każdym klubie na świecie. Talent niepoparty katorżniczą pracą szybko staje się niczym innym jak tylko zmarnowanym talentem.

fot. polsatsport.pl

Piłka nożna zmierza w złym kierunku. Ponad 20 lat temu Ronaldo powiedział, że nie chce być drugim Pelem, tylko jedynym w swoim rodzaju Ronaldo. Arsene Wenger stwierdził, że Europa poszła w stronę komfortu, młodzi piłkarze dostają wszystko pod nos i są szkoleni wobec schematów, przez co ciężko odkryć kogoś wyjątkowego, wyrobionego w ulicznych bojach. Zwróćmy uwagę, że każdy z najlepszych piłkarzy w historii wyróżniał się czymś specyficznym. Garrincha nieszablonowymi kiwkami, Ronaldo niesłychaną kontrolą nad piłką w ekspresowej grze na niewielkiej przestrzeni, Pele niespotykanym sprytem, Maradona znakomitym dryblingiem. W grze dzisiejszych gladiatorów – Messiego, Cristiano Ronaldo, Lewandowskiego, Hazarda, De Bruyne – również łatwo znajdziemy cechy, które są nieosiągalne dla reszty. Obecnie mamy tysiące akademii, w których wszyscy uczą się tego samego. Jeśli młody zawodnik nie dołoży czegoś od siebie, nigdy nie zostanie wielkim zawodnikiem. Pod słowem „czegoś” kryje się indywidualne doskonalenie swoich umiejętności, gra na ulicy, trening mentalny. Po dwugodzinnym treningu nie można uciekać w tablet lub telefon. Od lat Stany Zjednoczone zapowiadają budowę potęgi reprezentacyjnej, która w przyszłości sięgnie po mistrzostwo świata. Dzieci szkoli się jak dorosłych: schematy, gra w linii, smaczki taktyczne. Można by rzec, że wspaniale, bo młodzi adepci nie będą mieli problemu z wejściem w dorosły futbol. Tymczasem zabija się w nich dziecięcą pasję i radość z gry. Każdemu młodziakowi w wieku 5-10 lat największą frajdę w piłce sprawia przedryblowanie połowy zawodników przeciwnej drużyny i strzelenie efektownej bramki. Dzięki temu rozwija się kontrola nad piłką i łatwość dryblowania, umiejętności, których wraz z wiekiem coraz ciężej się nauczyć. Dzieci w Stanach zostają tego pozbawione. Robi się z nich bardziej piłkarskich, zdyscyplinowanych żołnierzy niż wyjątkowych zawodników. Inną sprawą jest zasada „pay to play”. Spora rzesza dzieciaków nie ma szans na grę w piłkę, bo ich rodziców nie stać, by zapewnić synowi treningi pod okiem trenera. Pamiętajmy jednak, że najwięksi wywodzili się z biedy. Świeży przykład – Gabriel Jesus podczas Mundialu w Brazylii malował krawężniki, by dorobić przysłowiowego grosza. Dziś jest gwiazdą Premier League. Dla wielu młokosów futbol jest jedyną szansą na poprawienie standardu swojego życia, a nie jedynie jedną z alternatyw.

fot. wyr. interia.pl
Facebook Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *