Dawid Janczyk – Moja spowiedź. Recenzja

Przyznam szczerze, że nienawidzę sięgać po piłkarskie biografie o takiej tematyce. Kolejna historia znakomicie zapowiadającego się zawodnika, który wybrał rozrywkowe życie, przez które popadł w nałóg, męczący go po dziś dzień. Dawid Janczyk od lat powinien być regularnym bywalcem pierwszych stron gazet, a ludzie powinni czytać o jego boiskowych wyczynach. Niestety, zamiast tego czytamy o niesamowitym wykolejeniu, czego dowodem jest książka „Moja spowiedź”, którą napisał przy pomocy Piotra Dobrowolskiego. Zachęcam do zapoznania się z jej recenzją.

Lektura, co nie powinno nikogo dziwić, jest bardzo emocjonująca. W niniejszej recenzji bardzo chciałbym odnieść się tylko i wyłącznie do niej, do jej treści, merytoryki i rzeczowości, ale nie jestem w stanie nie skomentować nałogu i zachowań głównego bohatera. Książka składa się z siedmiu głównych rozdziałów, odpowiadających kolejnym przystankom w karierze piłkarza. Ich uzupełnieniem są krótkie wywiady z osobami, które w danym czasie były bardzo blisko niego, mogącymi rzetelnie wypowiedzieć się na jego temat. Jak zwykle bywa w takich historiach, zaczyna się bardzo niewinnie. Dobrowolski i Janczyk zabierają nas na Mistrzostwa Świata do lat 20 w Kanadzie, gdzie pierwszoplanową rolę w drużynie Michała Globisza pełnił właśnie młody zawodnik Legii Warszawa. Pomimo faktu, że Biało-Czerwoni odpadli już w 1/8 finału, Janczyk został wybrany do czwórki najlepszych piłkarzy turnieju. Poznajemy kulisy kolejnych meczów młodych orłów, atmosferę towarzyszącą szatni oraz spotkaniom z amerykańską i kanadyjską Polonią i rosnące zainteresowanie naszym snajperem, wyrażane przez przedstawicieli wielkich klubów. Już na pierwszych kartkach przekonywujemy się także, jak bardzo Janczyk jest podatny na namowy kumpli, których ciągnie do zabawy i wybryków. Napastnik wraca pamięcią do nielegalnego wyjścia na miasto z Krzysztofem Królem, co zostało odnotowane i zapamiętane przez trenera Globisza i miało konsekwencje zarówno w Kanadzie jak i po powrocie do Polski.
W kolejnych rozdziałach dostajemy chronologiczny rozkład rozwoju i, niestety, upadku kariery. Na początek oczywiście testy w Chelsea i transfer do Legii. Dowiadujemy się, kto rządził szatnią przy Łazienkowskiej, kto opiekował się młodymi piłkarzami i jaką burę dostał w klubie zaraz po tym, jak zaczął gwiazdorzyć. Migiem poznajemy menedżera Jerzego Kopca i tajemniczego Janusza, warszawskiego współlokatora zawodnika. To z ich pomocą, zdaniem tytułowego bohatera, rozpoczęła się jego przygoda z alkoholem. Ów Janusz zostaje zresztą czarną postacią książki, stale towarzysząc Janczykowi w chwilach największych odlotów i żyjąc na jego rachunek. Przy okazji Legii pojawia się też wątek reprezentacji Polski. Dlaczego nie pojechał na Mistrzostwa Świata 2006 i Euro 2008? Jak wspomina smutny mecz ze Słowacją w 2009 roku i zgrupowanie w Republice Południowej Afryki?

-Dawid, czy ty kiedykolwiek będziesz profesjonalnym piłkarzem?
-Nie byłem i nie będę.

Zdaniem Janczyka jego transfer do CSKA Moskwa był pokłonem i wyrazem wdzięczności dla Legii. Książka daje nam doskonałą odpowiedź, dlaczego tak uważa. Bohater z fotograficzną dokładnością obrazuje swoją pierwszą wizytę w Rosji i spotkanie z najważniejszymi działaczami nowego klubu. Sporo wynosi również z szatni. Wskazuje, kto z dwójki brazylijskich gwiazdorów Jo – Vagner Love był w porządku, a którego należy omijać szerokim łukiem. Trzy grosze poświęca także Milosowi Kasiciowi, obecnemu zawodnikowi Lechii Gdańsk. Przede wszystkim jednak rysuje obraz swojego największego moskiewskiego kompana, czyli… samotności. W głównej mierze przez nią zaczął coraz częściej zaglądać do butelki.

“W derbach Rosji przegrywaliśmy 0:1 z największym rywalem. Na trybunach 80 tysięcy widzów. W końcówce wszedłem za Vagnera na boisko i w ostatniej akcji spotkania, po rogu, dołożyłem nogę i zdobyłem gola na 1:1”.

Powyższy cytat świadczy o jednym z nielicznych przebłysków w Moskwie. Znacznie więcej było wieczorów z piwem, wódką i łychą, wypadów do Warszawy i Londynu, gdzie towarzyszyły mu między innymi take tuzy światowych mediów jak Dereck Chisora i Katie Price. Przez te historie książka szybko przeobraża się z biografii piłkarza na biografię alkoholika. Janczyk bardzo długo stara się wybielać i usprawiedliwiać. Nudne stają się wstawki o „dwóch setkach, nie więcej” i o „piciu maksymalnie do 19″. Poznając kolejne wyskoki, nie chce się w to wierzyć.

„Wygląd piłkarza miał dla tych panienek najmniejsze znaczenie. Liczyło się to, że jesteś gościem z telewizji, z gazet, który ma na koncie siedmiocyfrowe sumy”.

Światełkiem w tunelu było dla zawodnika wypożyczenie do belgijskiego Lokeren. Przedstawienie tego okresu jest, moim zdaniem, najlepszą częścią książki. Prawdopodobnie z tego powodu, że mówi przede wszystkim o piłce nożnej. Napastnik strzelał jak szalony, włączył się do walki o koronę króla strzelców Jupiler Pro League, a co najważniejsze – na jakiś czas przestał pić. W Belgii towarzyszyła mu legenda klubu, Włodzimierz Lubański. Janczyk opowiada o jego pozycji w klubie, treningach pod jego okiem, prywatnych rozmowach. Widać, że jeden z najlepszych piłkarzy w historii bardzo chciał pomóc młodemu człowiekowi wyjść na prostą. I tę szansę Janczyk zaprzepaścił, znowu pod presją osób trzecich, decydując się na transfer do Germinal Beerschot. Kolejny raz przekonujemy się, że kolejnymi, wielkimi wadami zawodnika jest podatność na namowy niewłaściwych osób i działanie pod wpływem impulsu czy emocji. W Antwerpii problem alkoholowy nie tylko powrócił, ale i się nasilił.
Pochłaniajac następne strony, podróżujemy z Janczykiem po wielu miejscach, do których CSKA chciała go wysłać na wypożyczenie. Jak wiemy, nie wychodziły mu na dobre. Pomimo faktu, że spotykał na swojej drodze osoby chętne do pomocy, zaprzepaszczał kolejne szanse. W wielu opowieściach imponuje przede wszystkim trener Jacek Magiera, będący przed laty kolegą napastnika z czasów Legii. Niestety, rzuca się w oczy, że jeśli gwiazda Mistrzostw Świata U-20 z 2007 roku kogoś słuchała, były to totalnie niewłaściwe osoby. Oprócz tego wszystkie swoje kłopoty zwalał na innych. Momentami aż ciężko czytać, jak smaruje trenerów czy kolegów z drużyny i knuje różne przypuszczenia. Ani razu nie potrafił przyznać, że nie grał, bo pił, bo nie prowadził się jak profesjonalny zawodnik, bo przegrywał sportową rywalizację. Bardzo mądre słowa, najmądrzejsze w całej lekturze, padły z ust Leszka Ojrzyńskiego:

„Piłkarzem jest się przez całą dobę. Po treningu nie należy spędzać czasu na kanapie, tylko trzeba zainwestować w dietetyka, jeśli ktoś ma taką potrzebę to w psychologa, ćwiczyć uzupełniająco. Chcąc osiągnąć sukces, nie można po dwóch godzinach treningu w klubie uważać, ze jest się już po pracy”.

Dwa ostatnie rozdziały mówią już o całkowitym alkoholizmie. Jazda bez trzymanki – picie cichaczem, okłamywanie najbliższych, wszywki. Widzimy ludzki dramat człowieka, który wie, że ma problem, a nie potrafi się z niego wykaraskać. O tym, że mógł stracić coś znacznie bardziej cennego od kariery, możemy przekonać się czytając poniższe słowa doktora, które Janczyk usłyszał leżąc w szpitalu.

„Panie Dawidzie, poprzedniej nocy kilka razy ratowaliśmy panu życie. Pięciokrotnie znalazł się pan w stanie agonalnym”.

Pomimo takich sytuacji zawodnik próbował podjąć walkę o lepsze jutro dla siebie i swoich bliskich. Pomocną dłoń wyciągnął do niego Zdzisław Kręcina, ściągając go do Piasta. Wiemy, że i ta przygoda nie zakończyła się happy endem. Janczyk opisuje ją bardzo emocjonująco, jakby zdawał sobie sprawę, że zmarnował ostatnią szansę na powrót do wielkiej piłki. Jednocześnie wiele ciepłych słów poświęca byłemu dyrektorowi sportowemu klubu z Gliwic. Biografię zamyka wywiad z jej głównym bohaterem. Pojawiają się w niej zapewnienia, że od jakiegoś czasu wychodzi na prostą, nie pije i wciąż wierzy, że podreperuje swoją karierę, a przede wszystkim swoje życie.

Podsumowując, książkę czyta się bardzo przyjemnie, choć jej tematyka przyjemna nie jest. Lekkim minusem jest to, że momentami można się pogubić, bo przeplatają się historie z różnych lat, ale nie stanowi to jakiejś większej niedogodności. Dodatkowo nietrudno wyłapać kilka błędów. Nie wiem, być może wynikają z pamięci Janczyka. Wspomina na przykład, że w sezonie 2006/07 szatnią Legii rządził m.in. Marek Saganowski, ówczesny zawodnik Troyes i Southampton. Z reprezentacyjnego meczu przeciwko Serbii w 2008 roku wyróżnia nieobecnego na boisku Aleksandara Mitrovicia, wówczas 14-latka. Byczki przydarzyły się również Dobrowolskiemu, według którego najlepszym napastnikiem Jupiler Pro League był „Romelo” Lukaku. Ponadto w wielu momentach bohater zaprzecza sam sobie. Pod koniec biografii wspomina, że nigdy nie prowadził samochodu na „podwójnym gazie”. Szkoda, ze kilkadziesiąt stron wcześniej opowiada o wypadku, po którym upiekło mu się na tyle, że policjanci z drogówki nie mieli przy sobie alkomatu.

Szczerze powiedziawszy bardzo nie podoba mi się akcja marketingowa pt. „książka jest ostrzeżeniem dla wielu młodych zawodników i zerwaniem Janczyka z wstydliwą przeszłością”. Nie kupuję tego. Po pierwsze, uważam, że młodym zawodnikom powinno się podstawiać pod nos historie piłkarzy, którzy w futbolu osiągnęli ponadprzeciętne rzeczy, których opowieści nakierują i będą motywacją. Moim zdaniem wielu młodych po przeczytaniu „Mojej spowiedzi” może sobie powiedzieć, że przed nimi świetne perspektywy, bo za szybko zarobione pieniądze będą mogli balować, spotykać się z gwiazdami porno i błędnie żyć w przekonaniu, że przecież i tak są odporni na alkohol i wiedzą kiedy powiedzieć dość. Przecież sam Janczyk też bardzo długo myślał, że jest z nim wszystko w porządku. Podejrzewał, że granice, które sobie ustawił, są nie do przeskoczenia. Poza tym jaką przestrogą mają być słowa typu: „Zimą w ogóle nie ćwiczyłem, cały czas piłem, a i ta miałem bardzo dobre wyniki wydolnościowe i szybkościowe”? Wręcz przeciwnie, w moim rozumieniu dają ciche przyzwolenie na alkohol, bo wynika z nich, że walenie w kocioł nie ma większego wpływu na formę zawodnika. Po drugie, dla alkoholika najgorsze jest myślenie o alkoholu, co w książce przyznaje sam Janczyk. Wraz z pojawieniem się książki na rynku zawodnik stał się obiektem zainteresowania wszelakich mediów. Wszystkie pytają go o to samo i nakazują przywracać wspomnienia. Obawiam się, że naprawdę dobre i szlachetne zamiary Piotra Dobrowolskiego i całego Wydawnictwa SQN, mogą przynieść skutek odwrotny do zamierzonego. Oby tak nie było.

Zakończę słowami z artykułu, który napisałem o Janczyku ponad rok temu:

Kiedyś sam byłem olbrzymim fanem talentu Janczyka i w głównej mierze dla niego wstawałem w nocy, by oglądać spotkania Młodzieżowej Reprezentacji Polski w Kanadzie. Oczywiście nie zdąży już uratować swojej kariery, ale dobrze by było, gdyby porzucił paskudne nałogi i uratował coś znacznie bardziej cennego – swoje życie.

 

Facebook Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *